niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 13.

 Znaleźliśmy się w jakiejś chatce.Zbudowanej z jasnego drewna.Ściany wewnątrz chatki nie były pomalowane na żaden kolor, były po prostu drewniane.Tak samo jak krzesła i stół.Wszystko tutaj wydawało się takie surowe.Spojrzałam w górę na sufit, chciałam zlokalizować to podziemne przejście, ale oprócz lampy nic innego nie widziałam.Nawet pajęczyny! Nie żebym chciała, aby ten domek był zaniedbany czy coś.. Po prostu skoro znajduje się pod ziemią to chyba owady, dżdżownice itd. mają do niej całkiem łatwy dostęp, prawda?
-Proszę usiądźcie. -pojawiający się znikąd facet kieruje nas w stronę drugiego pomieszczenia, w którym znajdują się bardziej masywne i eleganckie krzesła, niż w poprzednim pokoju.Jest tutaj także mniejszy stoliczek, szerokie półki na książki, ułożone na jednej ze ścian równolegle do siebie i kominek, nie duży ale robiący wrażenie.Płomienie wyglądają w nim tak... czuję się jakbym była w domku hobbita normalnie! Nie jesteśmy w stanie podziękować, ponieważ tego pana już nie ma.Nawet nie zauważyłam jak wychodził.Musiałam być zajęta oglądaniem wnętrz.Siadam na jednym z krzeseł i pojawia się znowu nasz nieznajomy z tacą z filiżankami i ciasteczkami, które nieziemsko pachną.Musiały być pieczone dosłownie przed chwilką.Mniam.
-Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że mogę was poznać... -Siada na krześle i uśmiecha się do mnie. -Oh! Nie przedstawiłem się. Nazywam się Tiberius. Możecie mi mówić po imieniu, jeśli zechcecie oczywiście.
-Bardzo mi miło cie poznać Tiberius. -postanawiam zabrać głos. Tiberius wydaje się bardzo sympatyczną osobą.Kacper, który dotąd stał i przyglądał się półkom z książkami, staje teraz za mną i opiera dłonie na oparciu mojego krzesła.Dosłownie skanuje Tiberiusa wzrokiem.
-Możesz nam wytłumaczyć o co tutaj chodzi? -nie próbuje nawet ukryć zdenerwowania.
-Skoro się widzimy to znaczy, że odgadnęliście zagadkę.Moje gratulacje. -Tiberius uśmiecha się i jakby nigdy nic stawia przede mną filiżankę z herbatą. -Już myślałem, iż prędzej umrę niż was kiedykolwiek poznam..
-Co my tutaj robimy? -Kacper nie zamierza przestać zadawać pytania.A ja zaczynam troszkę współczuć Tiberius'owi.
-Tutaj zaczynacie dopiero waszą przygodę.W tamtym świecie to była tylko rozgrzewka.Tutaj, zaczyna się gra.A wy, co jest oczywiste, musicie dojść do mety.
-To dlatego książka jest pusta? -pytam.
-Tak.
-Mamy dojść do mety? A gdzie ta meta jest? -Kacper przewraca oczami.Wcale się mu nie dziwię.Kiedy myślisz, że wszystko co przeszedłeś do tej pory było jedną wielką karuzelą popapraństwa i dowiadujesz się, że dopiero teraz zostanie ona uruchomiona, to masz tylko jedną myśl -ja pierdolę.Tyle.Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
-No pewnie tam gdzie jest Aid. -Tiberius chichocze cicho i opiera swoje dłonie o brzuch.Wygląda teraz na młodszego o kilkanaście lat. -Sęk w tym, że do mety macie dojść żywi, a nie martwi jak wasi poprzednicy.
-Nasi poprzednicy? -pytam.Zaraz, to my nie jesteśmy pierwsi?!
-No tak.Była przed wami dwójka.Tylko, że przeliczyli się ze swoimi siłami.Myśleli, że są już wystarczająco dobrzy aby zabić te bestie.Mylili się.Nie byli nawet w 1% tak dobrzy jak Aid i jego sługusy.Kilka minut i było po bitwie.Ich części ciał są teraz nabite na płot otaczający bramę Tremaine.A ich głowy znajdują się na szczycie chorągwi na wierzy zamku.To taki przekaz: Zastanów się nim coś zrobisz. Dopilnuj by było zrobione dobrze.Inaczej nie dokończysz swojego dzieła.Tak jak oni.
-Co to znaczy, że się przeliczyli? -pyta Kacper.
-Rozwiązali kilka zagadek i poczuli magię.Myśleli, że to wszystko,że im się uda.Nie mieli jednak pojęcia jak się obsługiwać magią. -Tiberius robi wyraźny grymas niezadowolenia. -Nie wiedzieli nawet jak zapalić głupią świeczkę.A to przecież podstawa! -spoglądam na Kacpra, który stara się opanować śmiech.Jego to wszystko bawi, mnie przeraża.
-To co teraz będziemy uczyć się, jak zapalić świeczkę? -pytam.
-Nie.Sami będziecie wiedzieć jak to się robi.Musicie tylko to poczuć. -Tiberius wstaje z krzesła- Nikt was niczego nie będzie uczyć.Wątpię nawet, czy ktoś zechce z wami rozmawiać.Jak na razie jesteście tutaj nikim.Ludzie muszą zobaczyć w was wybawicieli, inaczej będą się trzymać z dala.Tam gdzie jest bezpieczniej.
-Ludzie? Przecież my jesteśmy w lesie.
-Nie. Już nie jesteście w lesie. -Tiberius wychodzi z pokoju. -Idziecie czy nie?! -krzyczy, kiedy ja z Kacprem nadal zostajemy na swoich miejscach.Dociera do nas, że powinniśmy za nim pójść.Tak też robimy.Przechodzimy przez jakiś korytarz i stajemy przed drzwiami. Tiberius otwiera je. -Jesteście teraz w Santhosh. Tutaj znajduje się start waszej gry.
Wychodzimy z chatki i nie jesteśmy już w lesie.Znajdujemy się w jakimś mieście.Nie jest to jednak coś w stylu Nowego Jorku.To stare miasto.Domy w większości są zbudowane z drewna, niektóre tylko murowane, ale wszystkie malutkie, jednorodzinne.Kobiety ubrane są w długie suknie,w górnej części ciasno przylegające do ciała, natomiast od bioder zaczynają się różne falbany,fiszbiny luźno opadające do ziemi.Panują tutaj jasne kolory, zero czerni czy brązu.Większość kobiet ma włosy przykryte chustami, tylko niektóre zostawiły je rozpuszczone lub spięte w warkoczyk,kok.Mężczyźni zaś mają także kolorowe spodnie i koszule, w większości białe.Do tego długi płaszcz i wysokie, skórzane buty za kostkę.Czy to miasto wygląda na zacofane? Wręcz przeciwnie.Pomimo, że wszystko wydaje się takie stare, to mam wrażenie jakbyśmy przenieśli się do przyszłości.Tutaj jest pięknie.Pełno drzew i krzewów.Tylko ludzie zabiegani.Każdy coś robi, za czymś biegnie, gdzieś się śpieszy.Tylko dzieci zauważyły naszą obecność.
-Patrz jak są dziwnie ubrani! -krzyczy jakiś chłopczyk do kolegi i pokazuje na nas palcem.Faktycznie, ja mam na sobie dżinsy, luźną fioletową bluzkę,skórzaną ciemną ramoneskę i trampki, natomiast Kacper ubrany jest w biały t-shirt,czarne adidasy za kostkę i ciemne dżinsowe spodnie.Kurcze, musimy wyglądać tutaj jak ufoludki.Uśmiecham się i macham chłopczykowi ręką, odmachuje mi.Po chwili podbiega razem z kolegami do nas. -Cześć. -mówi nieśmiało.
-Cześć. -śmieję się.Te dzieci są naprawdę urocze.Jeden z chłopczyków ma białe włosy,dwójka z nich to blondyni i jeden, ten z którym rozmawiam, jest szatynem -Jak masz na imię? -pytam.Nigdy nie wiem o czym rozmawiać z dziećmi.
-Lachlan. A ty?
-Karolina. -odpowiadam. Lachlan robi dziwną minę i wybucha śmiechem.Jego koledzy również.Zastanawiam się co ich tak mogło rozśmieszyć.Mam coś między zębami czy jak?
-Karolina i Kacper przyjechali do nas z daleka. -głos zabiera Tiberius. Jest wyraźnie zdenerwowany zachowaniem dzieci.
-Z jak daleka? -pyta blondynek, wyraźnie zaciekawiony.
-Z bardzo daleka. -Tiberius unika odpowiedzi. -Pokażecie im nasze miasto?
-Jasne! Nie ma problemu! -mówią wszyscy radośnie.Kurcze te dzieci są takie słodkie. -Chodźcie za nami! -wołają i idą w głąb jednej z ulic.
-Lepiej wróćcie zanim się ściemni. -mówi do nas Tiberius i znika za drzwiami.To chyba oczywiste, że nie zamierzamy się włóczyć po jakimś obcym mieście, w zupełnie innym świecie.A już tym bardziej w nocy.Chodzi za chłopczykami, którzy po kolei mówią kto gdzie mieszka,jakie sklepy właśnie mijamy.Muszę przyznać, że miasto jest naprawdę bardzo ładne, zadbane.W parku nie ma ani jednego śmiecia.Są natomiast idealnie przystrzyżone krzewy i kwiaty, mnóstwo kwiatów.Tylko jedno mnie martwi.W parku ludzie nie spędzają czasu.Chodzą tam i z powrotem, ani przez chwilę nie siadają na ławeczce.Nie mają czasu? Dziwne.
-Dlaczego wszyscy są tacy zaniedbani? -pyta Kacper.Jego też musiało to zaciekawić.
-Nie ma czasu.Musimy się wyrobić z produkcją broni,zbroi i tych różnych takich tam.. -odpowiada blondynek. Zaraz, czy on powiedział produkcja broni?
-Broń? A po co wam broń?
-No przecież wojna będzie.U was w mieście nie produkują broni? -dzieciaki zatrzymują się i patrzą na nas dziwnie.
-No jasne.Pewnie, że tak! -Kacper macha ręką. -Tak tylko byliśmy ciekawi czy u was też się ja produkuje. -matko, ale on zmyśla.Chłopaki łykają jednak haczyk i wracają do oprowadzania nas.
-Dziwne, nie? -pytam cicho Kacpra.
-Dziwne? -Kacper uśmiecha się. -To wszystko co się dzieje jest....pokręcone. -jestem pewna, ze chciał użyć innego słowa.Nie myślę jednak zbyt długo nad tym, gdyż widzę, ze przechodzimy przez bardzo, bardzo duży tłum.Wszyscy patrzą na nas wytrzeszczonymi oczami.Kurcze, mogliśmy się chociaż przebrać..
-Lachlan! -jakaś pani rusza w naszą stronę i ciągnie chłopczyka za rękę. -Co ty robisz?!
-Oprowadzam ich. -Lachlan jest wyraźnie zdenerwowany.Tłum ludzi zatrzymuje się. Zupełnie jakbyśmy nacisnęli pauzę i patrzy na nas.-Mamo! Oni przyjechali do nas z daleka. -chłopiec zaczyna się szybko tłumaczyć.Czuję,że będą z tego kłopoty.Oj i to pewnie duże kłopoty.
-Tiberius mówi, że z bardzo, bardzo daleka. -poprawia blondynek.
-Do domu, już! -mama Lachlana wygląda na wściekłą. -A wy chłopcy też już lepiej idźcie do domów.Za chwilę zrobi się ciemno. -i nagle tłum rozchodzi się we wszystkie możliwe strony.Nikt już nie zwraca na nas uwagi.Jakbyśmy byli niewidzialni, zwyczajni.
-Oj.. Ten to ma przegwizdane z tą mamą. -blondynek wzrusza ramionami i uśmiecha się do nas. -Chcecie już wracać do domu? -pyta.
-Tak.Bardzo chętnie. -Kacper odpowiada.Ruszamy wiec w drogę powrotną.Słońce już powoli zachodzi za budynkami.Robi się ciemno.Dzieci przyspieszają i właściwie ostatnie pięć metrów pokonujemy biegiem.Kiedy docieramy pod domek, Tiberius czeka już na nas w otwartych drzwiach.
-Do domu dzieciaki! -woła ale chłopczyków już nie ma.
-I jak?Podoba wam się tutaj? -Tiberius siada na krześle.Na stole znajdują się talerze z kanapkami i filiżanki z herbatą.Częstuję się.Mniam.Tutaj nawet jedzenie jest inne!
-Tak.Jest bardzo ładnie. -odpowiadam między kęsami.
-Możesz nam powiedzieć o jaką wojnę chodzi i dlaczego wasze miasto produkuje broń? -Kacper dopiero teraz bierze kanapkę do ręki. Tiberius jakby nigdy nic odpowiada na pytanie.
-Chodzi o wojnę z wami.To na was przygotowujemy broń. -i masz.Zaczynam się dławić kawałkiem kanapki.Kacper klepie mnie po plecach.Uff... żyję. -Każde miasto na tym świecie ma przygotować określoną liczbę amunicji.Nawet nie wiecie ile tego wszystkiego jest..
-A dla nas też ktoś coś produkuje? -pytam cicho.No chyba dostaniemy jakieś pistolety albo czołgi. Przecież gołymi rękami nie będziemy prowadzić wojny, nie?
-Wy macie siebie.I to wam wystarczy. -Tiberius śmieje się i bierze filiżankę herbaty do ręki.Świetnie.Ja i Kacper kontra cały ten świat.Jestem pewna,że wygramy.Przecież to takie wyrównane szanse..

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 12.

 Jest mi strasznie zimno.Powoli otwieram oczy, które zdają się ważyć ze 100 kilogramów.Jestem w jakimś małym pokoju.Lekko zaniedbanym.Leżę w łóżku pod kołdrą.Słyszę, że ktoś bierze prysznic - pewnie Kacper.Fatalnie się czuję.Powoli wstaję i podchodzę do stolika, na którym leży butelka z wodą.Wypijam jej zawartość i zdaję sobie sprawę, że jestem głodna.Przeraźliwie głodna.Rozglądam się i próbuję zlokalizować naszą torbę podróżną.Kiedy tak stoję i ogarniam gdzie co jest do pokoju wchodzi Kacper.
-O wstałaś już.. -uśmiecha się i opiera o ścianę. -Następnym razem informuj mnie jak ci się zbierze na wymioty i tracenie przytomności.
-Yhym.. -nie mam siły aby mu odpowiedzieć.Siadam na łóżku.Stanie w miejscu i rozglądanie się jest strasznie meczące.
-Pewnie jesteś głodna. -mówi i zabiera z oparcia krzesła swoją kurtkę. -Skoczę nam po coś do jedzenia. -kiwam głową zgadzając się.W życiu nie czułam się tak wykończona.Postanawiam jednak wziąć prysznic.Wstaję więc i w żółwim tempie wchodzę do łazienki.Gdzie my jesteśmy? To niewątpliwie nie jest hotel pięciogwiazdkowy.Nie mam jednak wyboru i wchodzę do kabiny prysznicowej mając nadzieję, że nie ma tutaj aż tak wielkiej ilości bakterii, chociaż, sądząc po wyglądzie tego pomieszczenia -zapewne się mylę.No cóż przynajmniej zaoszczędzimy na wynajęciu pokoju w tym "hotelu".
Kiedy już jestem ubrana i kończę spinanie włosów w kucyk słyszę, że Kacper już wrócił.W samą porę.Mogłabym zjeść konia z kopytami, tak mi burczy w brzuchu.
-Kupiłem nam naleśniki z czekoladą i kilka, jeszcze ciepłych drożdżówek. -mówi siadając na krześle i wyciągając zapakowane do styropianowych pudełek naleśniki.Jedno pudełko podaje mi.Jem na łóżku.Byłam tak strasznie głodna, że zjadłam swoje naleśniki i jedną drożdżówkę przed Kacprem.A to wyczyn!
-To co robimy? -pytam po chwili.
-Aa właśnie! -Kacper rzuca we mnie książką. Zapewne miałam ją złapać ale jestem jeszcze słaba i nie orientuję się w porę, przez co obrywam książką w twarz.Oczywiście - jak na osobę dobrze wychowaną przystało - Kacper nie może się powstrzymać i wybucha śmiechem. -Ale z ciebie ciapa! -komentuje całe zajście.
-Bardzo śmieszne.. -sprawdzam czy mój nos jest na swoim miejscu, to on najbardziej ucierpiał.Kiedy wiem już, że mój nos jest cały, otwieram książkę i -zaskoczenie- znajduję wierszyk!

Czeka was zadanie,
Zagadki rozwiązanie,
Jej treść się tutaj pojawi
Gdy w Katedrze Św. Piotra i Pawła będziecie stali.

-To co? Jedziemy tam? -pytam i zakładam buty.Lepiej nie tracić czasu i mieć już to zadanie z głowy.A potem tylko zwiać z tego miasta, żeby przypadkiem nie natknąć się na tych dwóch gości.Muszą być teraz mega wkurzeni na nas.Nie dziwię się.Przez tą deskę Kacper pewnie nabił im niezłych guzów na głowie.
Nie jedziemy jakoś specjalnie daleko.Jakieś 20 minut? Katedra jest naprawdę duża i stara.Zbudowana w stylu gotyckim.Kiedy jechałam tutaj poczytałam sobie o niej troszkę w internecie.Budowaną ją przez 400 lat! Długo, prawda? W skrócie -robi wrażenie.
Otwieram książkę i sprawdzam, czy pojawiła się już zagadka.Pustka.Nic nowego. 
-Może mamy wejść do środka? -Kacper wzrusza ramionami i otwiera drzwi.Wnętrze jest ogromne.W oknach znajdują się kolorowe witraże.Sufit jest tak strasznie wysoko.Nie wiem dlaczego ale naprawdę onieśmiela mnie to miejsce.Otwieram książkę.

Dla każdego inna,
Ciężka do opisania,
Jedni mówią o niej: piękna,prawdziwa, wieczna.
Drudzy zaś:niepotrzebna,fałszywa,zmienna.
Mistrzyni kontrastu
Między bólem a ukojeniem,
Między radością a smutkiem.
Niewidzialna, lecz odczuwalna..

Mamy zagadkę! Świetnie, teraz wystarczy ją tylko rozwiązać, prawda?Myślę więc nad odpowiedzią.Kacper jest zajęty rozglądaniem się, pewnie jego też zamurowało z wrażenia to miejsce.No cóż, wygląda na to, że sama muszę znaleźć rozwiązanie.Siadam więc na jednym z krzeseł i czytam ponownie treść..
-Co ty tam mruczysz pod nosem? -pytam, bo nie usłyszałam o co chodziło Kacprowi.Widzę, że jego uwagę przykuła ściana, a dokładniej jakiś jej kawałeczek.Kurcze, chyba jego stan psychiczny już całkiem się pogorszył.
-Chodź tutaj. -odwraca się w moją stronę.Wstaję więc i podchodzę do tej ściany.Kolejny wierszyk!

Za ołtarzem stanąć musicie
Odpowiedzi na zagadkę udzielicie.
Jeśli dobrze rozwiążecie,
Znajdziecie się w ukrytym świecie.

-Czyli, że co? Nagle książka przeniosła swoje wierszyki na ścianę? -nie bardzo ogarniam o co w tym wszystkim chodzi.
-Najwyraźniej. -Kacper spogląda na mnie. -Znasz już odpowiedź? 
-Chyba tak. -nie jestem pewna ale wydaje mi się, że znam rozwiązanie.Jeśli się okaże prawidłowe, to czytając zagadkę jeszcze raz,człowiek powie, że była banalna.Stajemy więc oboje za ołtarzem.Matko, czuje się jakbym robiła coś zakazanego, coś za co ludzie powinni umierać.Kiedy tak panikuję dostrzegam kolejny króciutki wierszyk.To jakieś wierszykowe szaleństwo!

Przeczytaj treść zagadki i powiedz rozwiązanie
A znajdziesz się na leśnej polanie,
Wśród drzew i traw znajdziecie człowieka
On na was od wieków tam czeka.

Czytam więc jeszcze raz zagadkę.
-Dla każdego inna,
Ciężka do opisania,
Jedni mówią o niej: piękna,prawdziwa, wieczna.
Drudzy zaś:niepotrzebna,fałszywa,zmienna.
Mistrzyni kontrastu
Między bólem a ukojeniem,
Między radością a smutkiem.
Niewidzialna, lecz odczuwalna..MIŁOŚĆ. -i nogi uginają się pode mną.Spadam w przepaść,ogromną przepaść.Cholera!

Światło.Jasne promienie muskają mi twarz.Jest tak jasno..strasznie jasno.Otwieram oczy i widzę zieleń.Wszędzie kolor zielony.Leżę na jakiejś łące, a wokół mnie pełno drzew.Szukam wzrokiem Kacpra.Leży kilka metrów dalej.W ręce nadal trzymam książkę, otwieram ją ale jest pusta.Zero wierszyków,ani śladu zagadki -wszystkie strony są czyste.Ani jednej literki.Kompletnie nic!Słyszę jak Kacper pojękuje i podnosi się z ziemi.
-Co to kurwa było?! -otrzepuje się i poprawia włosy.Potem podchodzi do mnie i pomaga mi wstać.
-Musimy znaleźć kogoś. -mówię cicho.Sama nie wiem dlaczego. -Tak pisało na ołtarzu.
-Powodzenia. -Kacper pokazuje ręką drzewa.I ma rację.Jest ich tutaj pełno.Gdzie my go mamy niby znaleźć?
-Dzień dobry. -niemal wskakuję Kacprowi na ręce.Normalnie z ziemi wyszedł sobie gościu! Z ziemi! Jakby nigdy nic.Stoi przed nami jakiś facet.Na oko ma 40 lat.No może 45.Jego włosy są białe.Jak śnieg.Jest wysoki i dziwnie ubrany.Niczym w jakimś średniowieczu czy coś.Ja pierdziele, chyba mam zawał. -Zapraszam do środka. -mówi i bum..nie ma go!Normalnie zapadł się pod ziemie.Spoglądam na Kacpra.Jest w takim samym szoku co ja.Nie wiem ile tak staliśmy.Kilka minut?Aż w końcu Kacper chwycił mnie za rękę i ruszył w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał ten pan.I znowu nogi się pode mną ugięły. Tym razem nie spadałam tak długo. Właściwie to był bardzo szybki upadek..