niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 8.

  Francja.Piękny kraj.Właśnie jesteśmy w mieście Dieuze, w jednej z restauracji o nazwie "Alouette" czyli skowronek.Kelnerka przynosi nam menu.Kacper mówi do niej kilka zdań po francusku.Nie znam tego języka, więc nie wiem o co chodzi.
-Umiesz francuski? -pytam, kiedy dziewczyna opuszcza nasz stolik.Kacper przegląda listę potraw w menu.
-Coś tam umiem. -odpowiada. -Moi rodzice zawsze kładli nacisk na języki.Wiesz, dla niektórych najważniejsza jest matematyka czy polski. U nas chodzi o język.Im więcej języków znasz tym lepiej.
-Hmm. ciekawe.To ile znasz języków?
-Pięć. -odkłada menu na stół. -To co zamawiamy?
-Nie wiem. Nie znam się na francuskiej kuchni. -odpowiadam i opieram się wygodnie o oparcie krzesła. -Ty coś wybierz.
-No dobrze.. -Kacper daje znak kelnerce, aby podeszła i składa zamówienie.Ja w tym czasie rozglądam się po lokalu.Jest tutaj bardzo przytulnie, ściany są pomalowane na kolor czerwony i beżowy.Stoliki są nakryte białymi obrusami i czerwonymi serwetkami.Na parapetach znajdują się kwiaty.Człowiek czuje się jak w domu, spokojnie, bezpiecznie i miło.A tego nam chyba najbardziej teraz potrzeba -poczucia bezpieczeństwa.
-Zostaniemy tutaj? -pytam po chwili. -W jakimś hotelu?
-Sam nie wiem. -Kacper wygląda przez okno. 
-Jestem już zmęczona od tego ciągłego jeżdżenia autem nie wiadomo dokąd.
-Dobrze. Zatrzymamy się tutaj na kilka dni. -Kacper unosi ręce w geście kapitulacji.

-Co to jest? -pytam kiedy na nasz stolik trafiają dwa talerze.Danie wygląda całkiem smakowicie.
-Łosoś en croute -Kacper zabiera się za jedzenie. -Czyli po prostu łosoś w cieście francuskim.
-W porządku. -odpowiadam i także zabieram się za jedzenie.Pychota.Nigdy w życiu nie jadłam tak dobrego łososia.Nic dodać nic ująć. I kiedy tak jem do głowy wpada nieproszona myśl. Mianowicie:
-Skąd mamy pieniądze na paliwo, hotele i jedzenie? -Chyba zaskoczyłam go tym pytaniem, bo o mały włos, a musiałabym go ratować przed uduszeniem się łososiem.
-Musisz wiedzieć? 
-No tak. A co to jakaś tajemnica? -pytam obrażona.
-No nie ale znając ciebie to pewnie się zezłościsz. -Kacper odkłada sztućce i bierze łyk wody. -Mamy pełno kart kredytowych. 
-Jak to? Skąd macie karty kredytowe? 
-Od ludzi..
-Ukradliście karty kredytowe?! -kilka osób spogląda w moja stronę.Grzecznie uśmiechamy się do nich udając, ze wszystko jest w porządku.
-No nie zupełnie. -Kacper znowu woła kelnerkę.Pewnie prosi o rachunek.Ma rację, lepiej teraz wyjść ze mną na świeże powietrze, zanim go zamorduję przy świadkach. -No dobra. Okradliśmy kilku biznesmenów ale pewnie mają mnóstwo takich kart.Nie wiadomo, czy w ogóle zauważyli znikniecie jednej czy dwóch.
-Czy ty siebie słyszysz? -po raz chyba tysięczny mam ochotę go udusić.Jak można być takim baranem?!
-Karolina.Rozumiem, ze się denerwujesz ale nie mieliśmy wyjścia. Okey? -Kacper wstaje i ubiera kurtkę, robię to samo.
-Nie mieliście wyjścia.Ta jasne, a ja jestem jednym wielkim baobabem. -odpowiadam i poprawiam kucyk, z którego uciekło mi kilka kosmyków włosów.
-Czym jesteś? -Kacper zaczyna się śmiać.Zawsze tak robi kiedy jestem zdenerwowana i mówię głupoty. -Baobabem? Co to jest?
-Ehh..nie ważne. -odpowiadam.Kacper płaci za nasz posiłek i wychodzimy.Złość powoli przechodzi, kiedy znajdujemy się już na zewnątrz.Jest bardzo ładna pogoda, świeci słońce i lekki wiaterek kołysze krzewami.Ciekawe, co robią teraz moi koledzy z klasy? Pewnie uczą się do jakiegoś sprawdzianu czy coś.A moi rodzice? Tęsknię za nimi ale zastanawiam się czy nie tęskniłabym też za moją teraźniejszą paczką gdybym wróciła do domu..

Podjeżdżamy pod hotel "Étoiles de fleurs".Wchodzimy do środka.Hotel już od progu wygląda na bardzo elegancki.Hol jest biały z elementami ciemnego drewna.Nie ma tutaj dywanów i bardzo dobrze, ponieważ płytki są tak czyste, że człowiek czuje się jakby chodził po tafli lodu.Podchodzimy do recepcji.Jak zawsze Kacper załatwia wszystkie formalności związane z pokojem.Recepcjonistka wydaje się być bardzo miłą kobieta.Jest już pewnie po 40 widać po jej włosach, na których można zauważyć kilka siwych włosków i twarzy z lekkimi zmarszczkami.Miło się do nas uśmiecha.Nie mamy ze sobą zbyt dużo bagażu.Właściwie tylko jedną walizkę na kółkach.Mieszczą się w niej wszystkie nasze ubrania więc postanowiliśmy, ze nie będziemy taszczyć ze sobą dwóch, skoro można zabrać jedną.
W windzie Kacper nie może przestać się uśmiechać.
-Z czego się tak śmiejesz? -pytam kiedy muszę przysunąć się do niego bliżej, gdyż dołączyły do nas dwie osoby i ich bagaże.
-Recepcjonistka wzięła nas za narzeczonych.. -mówi mi do ucha.To nie pierwszy raz.Już kiedyś na stacji benzynowej ktoś nam dokładnie to samo powiedział.Winda zatrzymuje się i wysiadamy.Zajmujemy pokój numer 25.Kacper otwiera drzwi.Nie wiem co go znowu tak bawi.Chyba się za dużo nawdychał czegoś.
-O co ci chodzi tym razem? -zdejmuję kurtkę.
-Nie zauważyłaś? -pyta wyraźnie zaskoczony.
-Czego znowu? -odwracam się w jego stronę.Stoi obok łóżka i zdejmuje kurtkę.Niby nic dziwnego, gdyby nie to, ze w naszym pokoju jest tylko jedno podwójne łóżko.Co on znowu wymyślił?
-Wytłumaczysz mi to jakoś? -nie mam siły denerwować się znowu.Wchodzę do łazienki.Jest duża, większa niż te, które do tej pory odwiedzaliśmy w pokojach hotelowych.
-No tak jak już mówiłem, recepcjonistka wzięła nas za parę.. -słyszę głos Kacpra z drugiego pokoju.
-To ty jej nie powiedziałeś, że tak nie jest?
-Pokoje dla par mają w tym tygodniu zniżkę.Nieźle nam się trafiło co?
-Tsaa wspaniale -wychodzę z łazienki. -To co? Śpisz w wannie jak rozumiem? -uwielbiam ten moment, kiedy z jego twarzy znika ten łobuzerski uśmieszek.Tego się chyba nie spodziewał.
-Jak to? -pyta wyraźnie oburzony.
-No tak to.Coś ty sobie myślał? -pytam śmiejąc się.Oj chłopaki i te ich pomysły.Wypakowuję nasze szczoteczki do zębów i zanoszę je do łazienki.
-No ja myślałem, ze skoro jesteśmy przyjaciółmi to przecież możemy chyba ze sobą spać, nie? -już zamierzam odpowiedzieć, kiedy ktoś puka w drzwi.Moje serce automatycznie przyspiesza.Tak szybko nas namierzyli? Kacper daje mi znak abym została w łazience, tak też robię ale zostawiam uchylone drzwi.Słyszę jakiś męski głos, nie rozumiem co mówią, ponieważ nie znam francuskiego..
-Dobra, możesz wyjść.. -słyszę jak Kacper zamyka drzwi.
-Kto to był? -pytam wychodząc z łazienki
-Obsługa hotelowa.Przynieśli nam wino.-Kacper macha do mnie butelką.-To pewnie dodatek do zniżki dla par. -posyła mi oczko.


-Zagramy w butelkę? -jesteśmy już oboje wykapani i mieliśmy zamiar oglądnąć telewizję ale wszystko w niej jest po francusku co jak dla mnie jest bardzo dużym minusem.Kompletnie nic nie ogarniam.
-Wygląda na to, ze nie mamy wyjścia. -wzruszam ramionami.Kacper otworzył wino i już właściwie je wypiliśmy.Nie czuję jakiś wielkich zmian, których się spodziewałam.W końcu nigdy w życiu nie byłam jak to się mówi wstawiona.I chyba teraz też nie jestem. Przynajmniej nie wydaje mi się aby tak było.
-Rozbieraną? 
-Chciałbyś. -uderzam go łokciem i zabieram mu butelkę.Wylewam resztkę wina do naszych kieliszków aby była pusta. -Prawda lub wyzwanie.
-No dobrze.Niech ci będzie.
-I nie ma wyzwania w stylu rozbierz się. 
-Kurde! -śmiejemy się razem.
-Dobra ja zaczynam...

 Budzę się przez słońce, które strasznie świeci.Mój mózg chyba eksploduje przez to światło.Próbuję wstać ale coś mnie trzyma.Spoglądam w dół na swój brzuch.Jakaś ręka.Odwracam głowę.Kacper.Śpi jak zabity i nie chce mnie puścić.Jakim cudem śpimy w jednym łóżku? Próbuję sobie przypomnieć coś...Graliśmy w butelkę.Zaraz.Graliśmy we dwóch w butelkę?Gdzie tutaj jakaś logika?To bez sensu..Później już kiepsko. Nie pamiętam wyzwań, pytań.Na podłodze leży jeszcze butelka, a obok niej kieliszki.Zbieram w sobie chociaż trochę siły i odsuwam od siebie rękę Kacpra.Wstaję i zasuwam zasłony.O, tak lepiej.Idę do łazienki.Wyglądam jak jakieś zombie.Oczy mam podkrążone. Normalnie jakbym w ogóle nie spała. Moje włosy to jakieś gniazdo dla ptaków.Chwila, czy ja nie zaplatałam sobie warkocza na noc?Kurde, oby Kacper coś pamiętał. Mam nadzieję, że nie zrobiliśmy nic głupiego.Wchodzę pod prysznic..Moje ciało i mózg potrzebują lekkiego orzeźwienia.Wychodzę spod kabiny i orientuję się, że nie wzięłam ze sobą ubrań. Cholera .Oby się jeszcze nie obudził.Zakrywam się ręcznikiem hotelowym i wychodzę z łazienki.Stoję jak sparaliżowana.Kacper chyba dokładnie tak samo się czuje, on również stoi i nic nie mówi, z tym, że jest nago.Po chwili wpadam w panikę i zakrywam oczy dłonią.Słyszę jego śmiech.
-Spałaś ze mną w takim stanie całą noc a teraz się krępujesz? -że niby co?!spoglądam z powrotem na niego.Ubrał spodnie. -Nie gadaj, ze nie pamiętasz? -nie odpowiadam.Wyjmuję z walizki swoje ubrania. -Ty naprawdę nie pamiętasz! -Kacper jeszcze bardziej się śmieje.Nie rozumiem.Przecież to nie jest śmieszne.Jednak zamiast coś powiedzieć idę do łazienki.
Wychodzę z niej po 10 minutach.Ubrana i uczesana.Chociaż nadal kiepsko się czuję.
-Już? Przestałeś się śmiać? -pytam i siadam na łóżku.Biorę łyka wody mineralnej.
-Przepraszam, to nie było miłe. -mówi i siada obok mnie. -To.. co pamiętasz z wczoraj?
-Nasze oglądanie telewizji przez 5 minut a później to, że miałam zacząć grę..
-Oj.. to faktycznie nic nie pamiętasz.- widzę po nim, ze nie może powstrzymać śmiechu. 
-To przypomnisz mi? Czy mam się jakoś domyślić? 
-Owszem graliśmy w butelkę co jest dosyć śmieszne bo było nas dwóch, więc równie dobrze mogliśmy na zmianę rzucać sobie wyzwania bez butelki i na jedno by wychodziło.. -Kacper wzrusza ramionami -Byłaś już lekko wstawiona ale wymyślałaś genialne wyzwania.Mianowicie musiałem chcąc nie chcąc wyjść nago z pokoju, zjechać na dół windą, powiedzieć dobranoc recepcjonistce i wrócić na górę.
-Żartujesz?! -śmieję się.Kurcze, skoro ja mu rzucałam takie wyzwania to ciekawe co on mi wymyślał.
-Nie żartuję.To było dosyć śmieszne.I recepcjonistki mina była bezcenna.Biorąc pod uwagę fakt, że poszłaś tam za mną w mojej bluzce i samych majtkach. -Kacper śmieje się jak opętany. -Ty sobie wyobrażasz co ona musiała o nas pomyśleć? -mówi przez śmiech. -Jakieś psychole normalnie.
- O mamo. -zakrywam twarz dłońmi.Jacy my jesteśmy powaleni.
-Dokładnie. Masakra.Później musiałem spać nago bo wyrzuciłaś moją bieliznę przez okno.
-Ojejku. A dlaczego to zrobiłam? 
-A żebym ja to wiedział..Teraz mamy przynajmniej jakieś plany na cały dzień.Musimy iść do sklepu po bokserki dla mnie albo szukać ich po całym mieście. Pewnie rozwiało je gdzieś po drzewach.. -Siedzimy tak obok siebie i śmiejemy się.Przez krótką chwilę nie myślę o tym, ze jesteśmy ścigani przez policję i jakiś detektywów.Nie myślę już nawet o Ewelinie, Paulinie i Kamilu. Myślę o naszej głupocie z Kacprem..



wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 7.

Denerwuję się jeszcze bardziej niż kiedy byliśmy z tym gangsterem.Właśnie siedzimy w poczekalni na komisariacie i czekamy na jakiegoś policjanta, który ma się nami zająć.
-Masz - mówi Kacper i podaje mi kawę. -Nie rozglądaj się tak.Zachowuj się normalnie.. -siada obok mnie.
-Normalnie? -prawie wylewam napój na podłogę.Czy on żartuje sobie teraz?! -Jak ja mam się normalnie zachowywać?!Udajemy detektywów!
-Rany! Ciszej kobieto...  przechodzi obok nas jakaś pani, grzecznie się do niej uśmiechamy. -Jeszcze nas ktoś usłyszy. -Kacper piorunuje mnie spojrzeniem. -Wszystko będzie dobrze.Tylko się za dużo nie odzywaj.
-Słucham?
-No... ja będę mówił a ty będziesz przytakiwać.Nie chcę żeby zauważyli, ze się denerwujesz czy coś. 
-No dobrze. -przytakuję.Niech mu będzie.Przynajmniej jak się zorientują, że coś jest nie tak to nie będzie mógł tego zwalić na mnie.
-Państwo do mnie? -podchodzi do nas jakiś policjant.O matko, mówi do nas po polsku!Skąd on wie? Słyszał naszą rozmowę?Jeśli tak, to jaki fragment?Rany, teraz to dopiero się denerwuję.Razem z Kacprem wstajemy i udajemy się za Tedem (tak ma na imię ten policjant) do jego gabinetu.
Jest strasznie sztywno.Ściany są białe a meble wykonane z ciemnego drewna.Zero roślin czy zdjęć, czegokolwiek co dodawałoby uroku.Normalnie czuję się jakbym była w szpitalu czy coś..
-Coś się stało? -pyta nas Ted i spogląda na nasze odznaki.
-Szukamy trzech osób.. -głos zabiera Kacper.Tak jak się umawialiśmy ja nic nie mówię.Piję kawę i od czasu do czasu uśmiecham się grzecznie.Pełen luz.To tylko podszywanie się pod detektywa.Nic takiego.. Kacper opisuje bardzo dokładnie Ewelinę,Paulinę i Kamila podając przy tym różne powody poszukiwań, między innymi kradzież książki z muzeum.
-Ahh tak. -Ted poprawia się na krześle. -Faktycznie.Słyszałem coś o tym.Poczekajcie chwilę. -mówi i wychodzi z gabinetu.Oddycham z ulgą.Może nam się udało.Policjanta nie było dość długo, zdążyłam wypić kawę, ale nie mogę znaleźć kosza na śmieci więc trzymam plastikowy kubeczek w ręce.Stwierdziłam, przez ten czas, że gdyby dodać tutaj jakieś trzy może cztery zdjęcia Teda z jego rodziną i chociaż jednego kwiatka to byłoby o niebo lepiej..
-Proszę. -O wilku mowa.Za nami stoi Ted i podaje Kacprowi do ręki białą teczkę. -Tutaj macie wszystko co udało nam się do tej pory ustalić i numer telefonu do głównego człowieka, który zajmuje się tą sprawą.
-Dziękujemy. -Kacper wstaje i podaje rękę policjantowi.Robię to samo i szybko wychodzę z gabinetu.


-No i widzisz.Znowu nam się udało -Kacper jak wariat przekopuje się przez tony papierów w teczce.Jeden chyba przykuł jego uwagę, czyta go już chyba z czwarty raz.
-Co tam jest takiego ciekawego? -pytam i wyrywam, mu tą kartkę. -Cholera! -Na tym papierku  jest wszystko.Nasze imiona, nazwiska, adresy, numery telefonów,członkowie rodziny,nazwy szkół do których chodziliśmy, a nawet nasze zdjęcia. Zaraz.Zaraz.. po co im imiona rodziców i innych członków rodziny?!
-Wiem wiem.. -Kacper delikatnie odbiera mi kartkę.Stara się mnie uspokoić.Zawsze tak robi kiedy widzi, ze dzielą nas sekundy od mojego wybuchu złości. -To nic takiego.Na pewno z twoimi rodzicami wszystko w porządku..
-W porządku?! -wykrzykuje. -Nic nie jest w porządku! W co wyście mnie wpakowali! Kuźwa! -słowa wypadają z moich ust niczym petardy w Sylwestra.Gotuję się z tych nerwów.Wychodzę z samochodu.Muszę zaczerpnąć powietrza.
Po około trzech minutach Kacper otwiera drzwi i powoli wychodzi z auta.Bardziej niepewnie podchodzi do mnie.Nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem.śmiechem. Wygląda jakby szedł w stronę byka ubrany na czerwono.Widzę jak wzdycha z ulga kiedy się śmieje.
-Matko,ty i te twoje napady wściekłości kiedyś mnie wykończą. -uśmiecha się.
-Prędzej wykończą nas ci ludzie co nas ścigają..
-Właśnie.. Kiedy tak sobie krzyczałaś i wyparowałaś z samochodu to wróciłem do przeglądania dokumentów i zajrzałem również na wiadomości w internecie, obawiam się,że detektywi to nie jedyny problem jaki teraz mamy.
-Co to znaczy? 
-No wiesz..Wydaje mi się, że już nie jesteśmy do końca bezpieczni w tym kraju. -podaje mi tablet z otwartą stroną wiadomości.Widzę nasze zdjęcia i nagłówek: "Dwoje ludzi udaje detektywów. W jakim celu? Chcą odnaleźć swoich współpracowników, którzy pomogli im w kradzieży?". Niżej znajduje się wywiad z ... Tedem!
-Powiedział im, że wypytywaliśmy o swoich ludzi.. -Kacper streszcza mi wywiad. -Uznał cie za lidera grupy..
-Mnie?! Za lidera?! -Nie. Niech ktoś mnie już obudzi.To nie dzieje się naprawdę.
-Tak. Powiedział, ze zachowywałaś się dziwnie.Rozglądałaś na wszystkie strony i mierzyła go wzrokiem..Mówi, ze gdyby wtedy powiedział coś głupiego lub przejrzał nas.. to miałaś przy sobie broń..
-Broń?! Ja?! -Zaczynam histeryzować. -Przecież to była kawa! Co za kretyn! -chodzę tam i z powrotem.Jeszcze tego brakowało.Przecież jak wyślą za nami jakiś list gończy to już będzie koniec.Wszędzie nas znajdą..
-Karolina.Musimy jechać.. -Kacper otwiera przede mną drzwi, dając tym samym sygnał abym wsiadła do auta. -Musimy jak najszybciej przekroczyć granice..
-A niby gdzie mamy jechać? -pytam wsiadając.
-Tam gdzie chce książka. -odpowiada mi i ruszamy.Schylam się pod siedzenie i wyjmuję ten przeklęty antyk przez który moje życie stało się jedna wielką ucieczką.Sprawdzam nasz kolejny punkt wyprawy.Z Niemiec powinniśmy jechać do... Francji!