środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 15.

  Siedzimy na kanapie z Kacprem już od kilku dobrych minut.Nagle drzwi otwierają się i staje w nich kolejna dziewczyna ubrana na czarno z włosami związanymi w koka.Wygląda na starszą od tej, która otwierała nam drzwi i zapraszała do środka.Zaraz za nią do pokoju wchodzi wysoka kobieta.Jej długa, fioletowa suknia z szerokimi rękawami kończy się idealnie kilka centymetrów nad podłogą, tak aby nie przewróciła się przez nią.Długie czarne loki sięgają aż połowy pleców kobiety.Pani Lasemarie wygląda jakby była postacią wyjętą z obrazu, oczywiście nie taką zwykłą, jest niczym królowa.Głowę ma dumnie podniesioną do góry, a oczy zupełnie lodowate, zatrzymuje się w połowie drogi i odwraca się w stronę dziewczyny.
-Zostaw nas. -mówi szorstko z lekkim akcentem.Nie umiem stwierdzić niestety, co to za akcent.Dziewczyna kiwa głową i zamyka za sobą drzwi.Kurcze, może faktycznie to jakaś królowa? Chcę wstać ale Kacper powstrzymuje mnie ręką.Kobieta siada na przeciwko nas, jedną rękę kładzie na oparcie fotela i delikatnie postukuje swoimi długimi paznokciami o materiał, drugą kładzie  swobodnie na swoim brzuchu.
Przez dłuższy czas nikt nic nie mówi.Zwyczajnie siedzimy i lustrujemy się wzajemnie.W końcu kobieta zabiera głos.
-Rozumiem, że skoro przybyliście do mojego domu to musieliście zauważyć nowy wierszyk.. -mówi spokojnie.Czy wszyscy do cholery już wiedzą o tych wierszykach?! Najpierw Tiberius a teraz ona!
-Jaka pani spostrzegawcza. -urywa jej Kacper.Zauważam w jego oczach dziwne iskierki.I ten uśmiech, zmienił się. Jest łobuzerski ale w jakiś sposób inny.O co chodzi? Spodziewam się jakiejś reprymendy od Pani Lasemarie ale nic takiego się nie dzieje.Ona zdaje się nie słyszeć tej uwagi i mówi dalej.
-Wiecie co robicie w moim domu? -pyta i delikatnie przekrzywia głowę w prawo, wpatruje się w coś na mojej kurtce.Szybko staram się zorientować o co chodzi.Niestety, prócz jakiegoś okruszka, którego od razu strzepuję nic więcej nie dostrzegam.Pani Losemarie kiwa delikatnie głową.O to jej chodziło? O okruszek? Jak ona mogła go zauważyć z takiej odległości? I znowu użyję tego słowa - dziwne.
-Nie. -odpowiadam. -Nie mamy pojęcia o co chodzi. 
-Ojj dzieci dzieci.. -kobieta znowu kręci głową. -Nie rozumiem dlaczego ktoś taki jak wy ma pokonać Aida.Przecież to istna ironia! Cóż, przynajmniej wyglądacie na porządniejszych od waszych poprzedników... -jednego jestem pewna, ta baba ma niezły tupet. -Jednak, jestem zdania, że ktoś z naszych kręgów powinien to zrobić a nie ktoś z waszego świata! To niedorzeczne! 
- Może pani przejść do rzeczy..Troszkę nam się śpieszy. -Kacper znowu zaczyna się denerwować.Ostatnio zrobił się strasznie wredny.No ale z jednym się zgadzam, niech ta kobieta powie nam coś konkretnego w końcu.Kim ona w ogóle jest?
-Jak masz na imię? -pyta go spokojnie.
-Kacper. -odpowiada, ku mojemu zaskoczeniu, również spokojnie.
-Hmm.. -kobieta przez chwilę uważnie mu się przygląda. -W waszym wierszyku było zapisane, że jestem jedną z Najważniejszych.Jak się domyślam nie macie pojęcia co to znaczy.. -tutaj robi teatralną pauzę.Następuje wielkie napięcie w oczekiwaniu na dalszy ciąg jej wypowiedzi.Definitywnie to jakaś diwa. -Otóż chodzi o to, że jestem tutaj ważną osobą, ważniejszą od kogokolwiek innego..
-Coś jak prezydent.. -Kacper mruczy pod nosem i przewraca oczami.Kobieta ignoruje go.Kurcze musi mieć niezłą cierpliwość w sobie.Ja już dawno bym na jej miejscu coś mu powiedziała. 
-W całym naszym świecie jest nas czworo.Każdy z nas oczywiście ma swoje określone miejsce, którego nie może opuścić.Ja, jak zapewne zauważyliście, mieszkam w Santhosh. Tutaj pełnię swoją funkcję i nie mogę opuszczać tego miasta.Rzadko kiedy wychodzę nawet z domu.To ja podejmuję jakiekolwiek decyzje związane z tym miastem, z mieszkańcami.To ja tutaj rządzę.. -kurcze, a więc jednak dobrze myślałam. To królowa!
-Nigdy nie opuszczałaś tego miasta? Dlaczego?-Kacper przerywa wypowiedź kobiety.
-Tak.Nigdy w swoim życiu nie opuściłam Santhosh. Nie mogę tego zrobić. 
-Ale dlaczego? -Kacper nie daje za wygraną.Coś czuje, że za chwilę nas wyrzucą z tej willi.
-Chłopcze.. -Pani Losemarie unosi dłoń.Daje znak, aby przestał jej zadawać pytania.Takie małe ostrzeżenie.Kacper znowu przewraca oczami, zachowuje się jak mały bobas, któremu rodzice dali szlaban na malowanie kredkami po lodówce.Gdybym była teraz Greyem a on Anastazją, dostałby już drugą porcje klapsów.Przy nim wychodzę na naprawdę ułożoną dziewczynę. Uśmiecham się na tę myśl.Ja to jednak wiem kiedy mam się zachowywać.Gdyby mama mnie teraz widziała.Siedzę sobie na sofie przed królową jakiegoś magicznego świata, z książką w kieszeni, która zawiera wierszyki mające mi pomóc zebrać moc, abym mogła pokonać złego potwora.Kurcze, gdyby nakręcić z tego film...Może miałabym szansę na Oskara? -Wy, musicie znaleźć pozostałych Najważniejszych.Ostatni z nich powie wam co dalej. -kobieta wstaje i zmierza powoli do wyjścia.Zaraz, zaraz.
-A gdzie mamy szukać następnego Najważniejszego? -pytam szybko.Chyba powinna nam powiedzieć, nie? Pani Losemarie odwraca się w moją stronę i delikatnie uśmiecha.Jejku, jest naprawdę śliczna gdy się uśmiecha. Dopiero teraz zauważam, że jest bardzo młoda.Ma pewnie niecałe 25 lat.Kurcze, w tej willi wszyscy są tacy młodzi! 
-Otwórz książkę. -odpowiada i znika za drzwiami.Szybko wyjmuję książkę z kieszeni i szukam wierszyka..

Pierwsza z Najważniejszych już odwiedzona,
Na drugiego więc przyszła pora.
Siodłajcie konie,
Nie traćcie czasu,
Wasz następny przystanek
Jest na wschód od lasu.

Na wschód od lasu? Świetnie.Potrzebujemy kompasu. Aaaa no i koni! Ciekawe, czy Tiberius ma konie? Razem z Kacprem kierujemy się w stronę wyjścia, jednak ubiega nas ta sama dziewczyna, która otwierała nam drzwi frontowe.
-Konie już czekają. -znowu się ukłoniła. -Pani Lasemarie kazała przekazać tę wiadomość. -mówiąc to dziewczyna podaje mi do ręki małą karteczkę i znika w korytarzu.Rozwijam wiadomość.Jej treść jest hmm.. krótka. POWODZENIA. No cóż, przynajmniej wiemy, że królowa nam dopinguje.Wychodzimy przed budynek i zauważamy dwa konie, fryzyjski i  andaluzyjski. Czarnego niczym węgiel i drugiego, białego jak śnieg.Co za piękny kontrast! Oba mają długie imponujące grzywy.Są piękne! Trzeba przyznać, że królowa ma niezły gust.Wskakuję na swojego, białego konia.Kacper robi to samo ze swoim, czarnym.Chcemy jechać najpierw do Tiberiusa ale konie nas nie słuchają i galopują prosto do lasu.Świetnie! Miejmy nadzieję, że wiedzą gdzie jest wschód..

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 14.

 Tiberius zaprowadził nas do pokoju, w którym mieliśmy spać.Był on dosyć duży, w porównaniu z całym domem.Stały w nim dwa pojedyncze łóżka, wielka stara szafa,ogromny jasny dywan,który zakrywał podłogę niemalże w całym pomieszczeniu.Gdyby był większy o jakieś 15 centymetrów, jestem pewna, że nie widzielibyśmy paneli, ponieważ całkowicie by je zakrył.Obok naszej tymczasowej sypialni znajdowała się łazienka.Ja pierwsza z niej skorzystałam.Kacper musiał poczekać na swoją kolej.Wzięłam długą kąpiel w wannie.Olejek,którego odrobinę wlałam do wody pachniał kwiatami wiśni.Tak cudownie było odprężyć się chociaż na chwileczkę.
Kiedy czułam, ze woda już jest zimna, zmuszona byłam niestety przerwać relaksację.Wytarłam się ręcznikiem i ubrałam pidżamę od Tiberiusa.Byla troszeczkę za duża ale nie będę przecież wybrzydzać.
-No nareszcie.. -Kacper wstał z łóżka, kiedy weszłam do pokoju. -Ile można się kąpać? -zapytał i wyszedł do łazienki.Nie wiem ile czasu spędziłam leżąc w wannie, nigdzie nie widziałam zegarka.Nie mam pojęcia, która jest godzina.Na pewno dosyć długo w niej siedziałam, sądząc po reakcji Kacpra.Usiadłam na kraju łóżka i rozczesywałam grzebieniem mokre włosy.Zastanawiałam się, czy nasi poprzednicy też tutaj spali? Pewnie tak.Szkoda,że im się nie udało..
Kacpra pobyt w łazience nie trwał długo.Jakieś 15 minut? Strzelam ile, przecież nie mam zegarka.A może to mi ten czas tak szybko zleciał? Nie wiem.W każdym bądź razie, leżałam już sobie pod pościelą.Nie byłam jednak zmęczona, nie chciało mi się spać.
-Co ty? Nie śpisz jeszcze? -Kacper wszedł na swoje łóżko i przykrył się kołdrą.Z jego włosów skapywały krople wody.Będzie mieć za chwilę całą poduszkę mokrą.Ale co tam.
-Nie mogę zasnąć.. -odpowiedziałam cicho.Nie chciałam obudzić Tiberiusa. Pewnie już dawno poszedł spać.Powinnam z nim porozmawiać, poznać go lepiej.Przecież nic o nim szczególnego nie wiemy.Właściwie znamy tylko jego imię. -Myślisz, że damy radę?
-Mam nadzieję. -słyszę śmiech Kacpra. -Gdybyśmy nie dali rady, to po co to w ogóle było zaczynać? -W sumie miał rację.No ale nie możemy być pewni.Przecież tamci też wszystko zaczęli i jakoś nie powiodło im się.
-Ciekawe gdzie jest reszta, nie? -pytam.Strasznie tęsknię za Pauliną,Eweliną i Kamilem.Tak dawno ich nie widzieliśmy.Mam nadzieję, ze nic im nie jest.Słyszę, że drzwi do naszego pokoju otwierają się.Wchodzi Tiberius. Jest wyraźnie zdenerwowany.
-Gaście to światło! -warczy. -Cisza nocna już jest.. -Kacper wychyla się i gasi lampkę na stoliku obok łóżka.Słyszę jak Tiberius opuszcza nasz pokój i zamyka za sobą drzwi.Troszeczkę za głośno to robi.
-Chyba miał zły sen.. -Kacper poprawia się na łóżku. -Masakra jakie to nie wygodne jest..
-Dziwne to było, nie? -ignoruję jego wzmiankę dotyczącą łóżka.Moje jest naprawdę w porządku..
-Karolina.Rozejrzyj się.Czy nie zauważyłaś, ze ostatnio hm... wszystko jest jakieś takie no nie wiem.. popierdolone? -nie lubię brzydkich słów.No ale Kacper ma racje.To wszystko jest lekko pojechane.
-Dobranoc. -mówię i obracam się przodem do ściany.Nie wiem dlaczego ale zawsze tak śpię.Jeśli przyjdą w nocy jakieś potwory to nie będę ich widzieć.Zawsze lepiej, nie?
-Tsa.. -słyszę odpowiedź Kacpra.



Budzi mnie dźwięk talerzy.Kacpra nie ma w pokoju.Pewnie wcześniej się obudził.Wstaję i idę do łazienki.Ubrania, które wczoraj wypraliśmy są już suche, więc je zakładam.Spinam włosy i wychodzę.
-Jak ładnie pachnie. -mówię w progu.Kacper i Tiberius nakrywają właśnie do stołu. -Pomóc wam w czymś? 
-Nie trzeba.Już kończymy. -Tiberius uśmiecha się miło.Zupełnie jakby do wczorajszej dziwnej sytuacje nie doszło.Siadam więc na krześle i nalewam sobie do filiżanki herbaty.Widzę, że na stole znajdują się rogaliki,kanapki z szynką,serem,sałatą,pomidorem i jajkiem oraz gazeta.Biorę ją do ręki.Na pierwszej stronie znajduje się zdjęcie jakiejś fabryki a nad nim nagłówek: ROZPORZĄDZENIE O ZWIĘKSZENIU PRODUKCJI BRONI.Aid już wie, że tutaj jesteśmy.Świetnie.
-Mógł jeszcze wydać nakaz aresztowania nas.. -odkładam gazetę na bok.Nie chcę sobie niszczyć dnia takimi informacjami.
-I prawdopodobnie tak się stanie. -Tiberius siada naprzeciwko mnie.Kacper kończy wycierać blat. -Musicie tylko zrobić coś nie zgodnego z tutejszym prawem i będą was ścigać.On wykorzysta każdy wasz błąd.Dlatego musicie uważać.
-Chodzi ci o tą wczorajszą ciszę nocną? -Kacper siada obok mnie i bierze do ręki rogalika.Hmm.. a ja co sobie zjem?
-Na przykład. -Tiberius kiwa głową. -Gdyby wtedy ktoś zauważył u nas zaświecone światło i zadzwonił po strażników aresztowali by was.Nie można świecić światła po zmroku.Ani znajdować się poza domem.To tylko przykładowe nakazy.
-To dlatego wczoraj te dzieciaki tak szybko biegły do domów. -waham się między kanapką a rogalikiem.Wybieram rogalika i nie żałuję.Jest pyszny.Lekko chrupiący i słodki.Normalnie delicje.
-Tak. Właśnie dlatego.
-A kim są ci strażnicy? -pyta Kacper.
-Pracują dla Aida.Coś jak u was no... policja? Tak, coś w tym stylu.Nie martwcie się.Rozpoznacie ich z łatwością. 
-Lepiej by było, gdybyśmy ich nigdy nie musieli widzieć.. -zabieram sie za jedzenie drugiego rogalika.Są takie dobre.
-To raczej niemożliwe. -Tiberius wstaje. -Idę do pracy.Wy możecie się pokręcić po mieście jeśli chcecie.A gdyby ktoś się pytał o coś to powiedzcie, że macie pozwolenie.Nic więcej.Dobrze?
-Jasne.Nie ma sprawy. -odpowiadamy.
Po wyjściu Tiberiusa jeszcze przez chwilę delektujemy się rogalikami. Później sprzątamy po śniadaniu i postanawiamy wyjść "na miasto".Nikogo tym razem nie ma jednak na zewnątrz.Ani jednego dzieciaka, ani jednego dorosłego.Nawet żadnego psa.Oni wszyscy pracują? 
-To w którą stronę idziemy? -Kacper rozgląda się.Zastanawiam się przez chwilę, czy nie powinniśmy zamknąć drzwi frontowych.Są tutaj złodzieje? Rezygnuję z tego pomysłu.Nic się nie stanie.Przecież nikogo nie ma.
-W prawo. -odpowiadam.


Kiedy mijamy sklepy nie da się nie zauważyć ciekawości ludzi w nich pracujących.Każdy wychyla się i patrzy na nas zza szyby.W końcu jako jedyni spacerujemy po mieście.
-Może wejdziemy do jednego z nich? -pytam.
-Nie.Zauważyłaś, żeby w jakimkolwiek sklepie był choć jeden klient? -faktycznie.Nigdzie nie było nikogo prócz pracownika.O co tutaj chodzi? Muszę się spytać Tiberiusa jak tylko wróci z pracy. -Lepiej szybko się stąd ulatniajmy. -Kacper przyśpiesza.Robię to samo.Skręcamy w jakąś pobliska uliczkę.Nie ma na niej sklepów.Same domki mieszkalne.Kusi mnie, aby sprawdzić książkę.Tak też robię.I jest w niej coś! Ahh ten mój instynkt!

Poznaliście już Tiberiusa,
Teraz czas na kogoś innego,
Oryginalnego,
Niepowtarzalnego,
Znajdziecie jej dom w Santhosh.
Nie musicie szukać daleko.
Jest jedną z Najważniejszych,
Nie zapomnijcie tego.

-A więc szukamy kobiety. -podsumowuje i rozglądam się.
-Ciekawe co to znaczy, że jest jedna z najważniejszych. -Kacper również rozgląda się za kimś oryginalnym, niepowtarzalnym.I faktycznie znajdujemy, jednak nie kogoś, a coś.Konkretnie dom.Jest wielki, naprawdę wielki.Cały biały, murowany z ogromnymi oknami i dużym podjazdem.To musi być to.
Pukamy do drzwi.Na pewno mieszka tutaj ktoś naprawdę ważny i bogaty skoro stać go na taką posiadłość.Otwiera nam drobna dziewczyna, ma jakieś 15 lat, włosy spięte w koka.Jest ubrana cała na czarno. Uśmiecha się i zaprasza nas do środka.
-Proszę usiąść.Za moment Pani Lasamarie się z państwem spotka. -kłania się i wychodzi.Zaraz, czemu się ukłoniła? Jakie państwo? I znowu użyję tego słowa.Jest dziwnie.Naprawdę dziwnie. Kacper i ja znajdujemy się w ogromnym salonie.Siadamy na dużej, kremowej sofie.W pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna taka sofa, ułożona prostopadle do naszej i dwa fotele do kompletu.Stoliczek, zapewne na kawę i ciasteczka, także jest spory.Jest tutaj także kominek, półki z książkami,mnóstwo roślin i długie zasłony sięgające sufitu, na którym jest żyrandol.Normalnie pałac.Nasze dżinsy i trampki nie pasują tutaj..

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 13.

 Znaleźliśmy się w jakiejś chatce.Zbudowanej z jasnego drewna.Ściany wewnątrz chatki nie były pomalowane na żaden kolor, były po prostu drewniane.Tak samo jak krzesła i stół.Wszystko tutaj wydawało się takie surowe.Spojrzałam w górę na sufit, chciałam zlokalizować to podziemne przejście, ale oprócz lampy nic innego nie widziałam.Nawet pajęczyny! Nie żebym chciała, aby ten domek był zaniedbany czy coś.. Po prostu skoro znajduje się pod ziemią to chyba owady, dżdżownice itd. mają do niej całkiem łatwy dostęp, prawda?
-Proszę usiądźcie. -pojawiający się znikąd facet kieruje nas w stronę drugiego pomieszczenia, w którym znajdują się bardziej masywne i eleganckie krzesła, niż w poprzednim pokoju.Jest tutaj także mniejszy stoliczek, szerokie półki na książki, ułożone na jednej ze ścian równolegle do siebie i kominek, nie duży ale robiący wrażenie.Płomienie wyglądają w nim tak... czuję się jakbym była w domku hobbita normalnie! Nie jesteśmy w stanie podziękować, ponieważ tego pana już nie ma.Nawet nie zauważyłam jak wychodził.Musiałam być zajęta oglądaniem wnętrz.Siadam na jednym z krzeseł i pojawia się znowu nasz nieznajomy z tacą z filiżankami i ciasteczkami, które nieziemsko pachną.Musiały być pieczone dosłownie przed chwilką.Mniam.
-Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że mogę was poznać... -Siada na krześle i uśmiecha się do mnie. -Oh! Nie przedstawiłem się. Nazywam się Tiberius. Możecie mi mówić po imieniu, jeśli zechcecie oczywiście.
-Bardzo mi miło cie poznać Tiberius. -postanawiam zabrać głos. Tiberius wydaje się bardzo sympatyczną osobą.Kacper, który dotąd stał i przyglądał się półkom z książkami, staje teraz za mną i opiera dłonie na oparciu mojego krzesła.Dosłownie skanuje Tiberiusa wzrokiem.
-Możesz nam wytłumaczyć o co tutaj chodzi? -nie próbuje nawet ukryć zdenerwowania.
-Skoro się widzimy to znaczy, że odgadnęliście zagadkę.Moje gratulacje. -Tiberius uśmiecha się i jakby nigdy nic stawia przede mną filiżankę z herbatą. -Już myślałem, iż prędzej umrę niż was kiedykolwiek poznam..
-Co my tutaj robimy? -Kacper nie zamierza przestać zadawać pytania.A ja zaczynam troszkę współczuć Tiberius'owi.
-Tutaj zaczynacie dopiero waszą przygodę.W tamtym świecie to była tylko rozgrzewka.Tutaj, zaczyna się gra.A wy, co jest oczywiste, musicie dojść do mety.
-To dlatego książka jest pusta? -pytam.
-Tak.
-Mamy dojść do mety? A gdzie ta meta jest? -Kacper przewraca oczami.Wcale się mu nie dziwię.Kiedy myślisz, że wszystko co przeszedłeś do tej pory było jedną wielką karuzelą popapraństwa i dowiadujesz się, że dopiero teraz zostanie ona uruchomiona, to masz tylko jedną myśl -ja pierdolę.Tyle.Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
-No pewnie tam gdzie jest Aid. -Tiberius chichocze cicho i opiera swoje dłonie o brzuch.Wygląda teraz na młodszego o kilkanaście lat. -Sęk w tym, że do mety macie dojść żywi, a nie martwi jak wasi poprzednicy.
-Nasi poprzednicy? -pytam.Zaraz, to my nie jesteśmy pierwsi?!
-No tak.Była przed wami dwójka.Tylko, że przeliczyli się ze swoimi siłami.Myśleli, że są już wystarczająco dobrzy aby zabić te bestie.Mylili się.Nie byli nawet w 1% tak dobrzy jak Aid i jego sługusy.Kilka minut i było po bitwie.Ich części ciał są teraz nabite na płot otaczający bramę Tremaine.A ich głowy znajdują się na szczycie chorągwi na wierzy zamku.To taki przekaz: Zastanów się nim coś zrobisz. Dopilnuj by było zrobione dobrze.Inaczej nie dokończysz swojego dzieła.Tak jak oni.
-Co to znaczy, że się przeliczyli? -pyta Kacper.
-Rozwiązali kilka zagadek i poczuli magię.Myśleli, że to wszystko,że im się uda.Nie mieli jednak pojęcia jak się obsługiwać magią. -Tiberius robi wyraźny grymas niezadowolenia. -Nie wiedzieli nawet jak zapalić głupią świeczkę.A to przecież podstawa! -spoglądam na Kacpra, który stara się opanować śmiech.Jego to wszystko bawi, mnie przeraża.
-To co teraz będziemy uczyć się, jak zapalić świeczkę? -pytam.
-Nie.Sami będziecie wiedzieć jak to się robi.Musicie tylko to poczuć. -Tiberius wstaje z krzesła- Nikt was niczego nie będzie uczyć.Wątpię nawet, czy ktoś zechce z wami rozmawiać.Jak na razie jesteście tutaj nikim.Ludzie muszą zobaczyć w was wybawicieli, inaczej będą się trzymać z dala.Tam gdzie jest bezpieczniej.
-Ludzie? Przecież my jesteśmy w lesie.
-Nie. Już nie jesteście w lesie. -Tiberius wychodzi z pokoju. -Idziecie czy nie?! -krzyczy, kiedy ja z Kacprem nadal zostajemy na swoich miejscach.Dociera do nas, że powinniśmy za nim pójść.Tak też robimy.Przechodzimy przez jakiś korytarz i stajemy przed drzwiami. Tiberius otwiera je. -Jesteście teraz w Santhosh. Tutaj znajduje się start waszej gry.
Wychodzimy z chatki i nie jesteśmy już w lesie.Znajdujemy się w jakimś mieście.Nie jest to jednak coś w stylu Nowego Jorku.To stare miasto.Domy w większości są zbudowane z drewna, niektóre tylko murowane, ale wszystkie malutkie, jednorodzinne.Kobiety ubrane są w długie suknie,w górnej części ciasno przylegające do ciała, natomiast od bioder zaczynają się różne falbany,fiszbiny luźno opadające do ziemi.Panują tutaj jasne kolory, zero czerni czy brązu.Większość kobiet ma włosy przykryte chustami, tylko niektóre zostawiły je rozpuszczone lub spięte w warkoczyk,kok.Mężczyźni zaś mają także kolorowe spodnie i koszule, w większości białe.Do tego długi płaszcz i wysokie, skórzane buty za kostkę.Czy to miasto wygląda na zacofane? Wręcz przeciwnie.Pomimo, że wszystko wydaje się takie stare, to mam wrażenie jakbyśmy przenieśli się do przyszłości.Tutaj jest pięknie.Pełno drzew i krzewów.Tylko ludzie zabiegani.Każdy coś robi, za czymś biegnie, gdzieś się śpieszy.Tylko dzieci zauważyły naszą obecność.
-Patrz jak są dziwnie ubrani! -krzyczy jakiś chłopczyk do kolegi i pokazuje na nas palcem.Faktycznie, ja mam na sobie dżinsy, luźną fioletową bluzkę,skórzaną ciemną ramoneskę i trampki, natomiast Kacper ubrany jest w biały t-shirt,czarne adidasy za kostkę i ciemne dżinsowe spodnie.Kurcze, musimy wyglądać tutaj jak ufoludki.Uśmiecham się i macham chłopczykowi ręką, odmachuje mi.Po chwili podbiega razem z kolegami do nas. -Cześć. -mówi nieśmiało.
-Cześć. -śmieję się.Te dzieci są naprawdę urocze.Jeden z chłopczyków ma białe włosy,dwójka z nich to blondyni i jeden, ten z którym rozmawiam, jest szatynem -Jak masz na imię? -pytam.Nigdy nie wiem o czym rozmawiać z dziećmi.
-Lachlan. A ty?
-Karolina. -odpowiadam. Lachlan robi dziwną minę i wybucha śmiechem.Jego koledzy również.Zastanawiam się co ich tak mogło rozśmieszyć.Mam coś między zębami czy jak?
-Karolina i Kacper przyjechali do nas z daleka. -głos zabiera Tiberius. Jest wyraźnie zdenerwowany zachowaniem dzieci.
-Z jak daleka? -pyta blondynek, wyraźnie zaciekawiony.
-Z bardzo daleka. -Tiberius unika odpowiedzi. -Pokażecie im nasze miasto?
-Jasne! Nie ma problemu! -mówią wszyscy radośnie.Kurcze te dzieci są takie słodkie. -Chodźcie za nami! -wołają i idą w głąb jednej z ulic.
-Lepiej wróćcie zanim się ściemni. -mówi do nas Tiberius i znika za drzwiami.To chyba oczywiste, że nie zamierzamy się włóczyć po jakimś obcym mieście, w zupełnie innym świecie.A już tym bardziej w nocy.Chodzi za chłopczykami, którzy po kolei mówią kto gdzie mieszka,jakie sklepy właśnie mijamy.Muszę przyznać, że miasto jest naprawdę bardzo ładne, zadbane.W parku nie ma ani jednego śmiecia.Są natomiast idealnie przystrzyżone krzewy i kwiaty, mnóstwo kwiatów.Tylko jedno mnie martwi.W parku ludzie nie spędzają czasu.Chodzą tam i z powrotem, ani przez chwilę nie siadają na ławeczce.Nie mają czasu? Dziwne.
-Dlaczego wszyscy są tacy zaniedbani? -pyta Kacper.Jego też musiało to zaciekawić.
-Nie ma czasu.Musimy się wyrobić z produkcją broni,zbroi i tych różnych takich tam.. -odpowiada blondynek. Zaraz, czy on powiedział produkcja broni?
-Broń? A po co wam broń?
-No przecież wojna będzie.U was w mieście nie produkują broni? -dzieciaki zatrzymują się i patrzą na nas dziwnie.
-No jasne.Pewnie, że tak! -Kacper macha ręką. -Tak tylko byliśmy ciekawi czy u was też się ja produkuje. -matko, ale on zmyśla.Chłopaki łykają jednak haczyk i wracają do oprowadzania nas.
-Dziwne, nie? -pytam cicho Kacpra.
-Dziwne? -Kacper uśmiecha się. -To wszystko co się dzieje jest....pokręcone. -jestem pewna, ze chciał użyć innego słowa.Nie myślę jednak zbyt długo nad tym, gdyż widzę, ze przechodzimy przez bardzo, bardzo duży tłum.Wszyscy patrzą na nas wytrzeszczonymi oczami.Kurcze, mogliśmy się chociaż przebrać..
-Lachlan! -jakaś pani rusza w naszą stronę i ciągnie chłopczyka za rękę. -Co ty robisz?!
-Oprowadzam ich. -Lachlan jest wyraźnie zdenerwowany.Tłum ludzi zatrzymuje się. Zupełnie jakbyśmy nacisnęli pauzę i patrzy na nas.-Mamo! Oni przyjechali do nas z daleka. -chłopiec zaczyna się szybko tłumaczyć.Czuję,że będą z tego kłopoty.Oj i to pewnie duże kłopoty.
-Tiberius mówi, że z bardzo, bardzo daleka. -poprawia blondynek.
-Do domu, już! -mama Lachlana wygląda na wściekłą. -A wy chłopcy też już lepiej idźcie do domów.Za chwilę zrobi się ciemno. -i nagle tłum rozchodzi się we wszystkie możliwe strony.Nikt już nie zwraca na nas uwagi.Jakbyśmy byli niewidzialni, zwyczajni.
-Oj.. Ten to ma przegwizdane z tą mamą. -blondynek wzrusza ramionami i uśmiecha się do nas. -Chcecie już wracać do domu? -pyta.
-Tak.Bardzo chętnie. -Kacper odpowiada.Ruszamy wiec w drogę powrotną.Słońce już powoli zachodzi za budynkami.Robi się ciemno.Dzieci przyspieszają i właściwie ostatnie pięć metrów pokonujemy biegiem.Kiedy docieramy pod domek, Tiberius czeka już na nas w otwartych drzwiach.
-Do domu dzieciaki! -woła ale chłopczyków już nie ma.
-I jak?Podoba wam się tutaj? -Tiberius siada na krześle.Na stole znajdują się talerze z kanapkami i filiżanki z herbatą.Częstuję się.Mniam.Tutaj nawet jedzenie jest inne!
-Tak.Jest bardzo ładnie. -odpowiadam między kęsami.
-Możesz nam powiedzieć o jaką wojnę chodzi i dlaczego wasze miasto produkuje broń? -Kacper dopiero teraz bierze kanapkę do ręki. Tiberius jakby nigdy nic odpowiada na pytanie.
-Chodzi o wojnę z wami.To na was przygotowujemy broń. -i masz.Zaczynam się dławić kawałkiem kanapki.Kacper klepie mnie po plecach.Uff... żyję. -Każde miasto na tym świecie ma przygotować określoną liczbę amunicji.Nawet nie wiecie ile tego wszystkiego jest..
-A dla nas też ktoś coś produkuje? -pytam cicho.No chyba dostaniemy jakieś pistolety albo czołgi. Przecież gołymi rękami nie będziemy prowadzić wojny, nie?
-Wy macie siebie.I to wam wystarczy. -Tiberius śmieje się i bierze filiżankę herbaty do ręki.Świetnie.Ja i Kacper kontra cały ten świat.Jestem pewna,że wygramy.Przecież to takie wyrównane szanse..

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 12.

 Jest mi strasznie zimno.Powoli otwieram oczy, które zdają się ważyć ze 100 kilogramów.Jestem w jakimś małym pokoju.Lekko zaniedbanym.Leżę w łóżku pod kołdrą.Słyszę, że ktoś bierze prysznic - pewnie Kacper.Fatalnie się czuję.Powoli wstaję i podchodzę do stolika, na którym leży butelka z wodą.Wypijam jej zawartość i zdaję sobie sprawę, że jestem głodna.Przeraźliwie głodna.Rozglądam się i próbuję zlokalizować naszą torbę podróżną.Kiedy tak stoję i ogarniam gdzie co jest do pokoju wchodzi Kacper.
-O wstałaś już.. -uśmiecha się i opiera o ścianę. -Następnym razem informuj mnie jak ci się zbierze na wymioty i tracenie przytomności.
-Yhym.. -nie mam siły aby mu odpowiedzieć.Siadam na łóżku.Stanie w miejscu i rozglądanie się jest strasznie meczące.
-Pewnie jesteś głodna. -mówi i zabiera z oparcia krzesła swoją kurtkę. -Skoczę nam po coś do jedzenia. -kiwam głową zgadzając się.W życiu nie czułam się tak wykończona.Postanawiam jednak wziąć prysznic.Wstaję więc i w żółwim tempie wchodzę do łazienki.Gdzie my jesteśmy? To niewątpliwie nie jest hotel pięciogwiazdkowy.Nie mam jednak wyboru i wchodzę do kabiny prysznicowej mając nadzieję, że nie ma tutaj aż tak wielkiej ilości bakterii, chociaż, sądząc po wyglądzie tego pomieszczenia -zapewne się mylę.No cóż przynajmniej zaoszczędzimy na wynajęciu pokoju w tym "hotelu".
Kiedy już jestem ubrana i kończę spinanie włosów w kucyk słyszę, że Kacper już wrócił.W samą porę.Mogłabym zjeść konia z kopytami, tak mi burczy w brzuchu.
-Kupiłem nam naleśniki z czekoladą i kilka, jeszcze ciepłych drożdżówek. -mówi siadając na krześle i wyciągając zapakowane do styropianowych pudełek naleśniki.Jedno pudełko podaje mi.Jem na łóżku.Byłam tak strasznie głodna, że zjadłam swoje naleśniki i jedną drożdżówkę przed Kacprem.A to wyczyn!
-To co robimy? -pytam po chwili.
-Aa właśnie! -Kacper rzuca we mnie książką. Zapewne miałam ją złapać ale jestem jeszcze słaba i nie orientuję się w porę, przez co obrywam książką w twarz.Oczywiście - jak na osobę dobrze wychowaną przystało - Kacper nie może się powstrzymać i wybucha śmiechem. -Ale z ciebie ciapa! -komentuje całe zajście.
-Bardzo śmieszne.. -sprawdzam czy mój nos jest na swoim miejscu, to on najbardziej ucierpiał.Kiedy wiem już, że mój nos jest cały, otwieram książkę i -zaskoczenie- znajduję wierszyk!

Czeka was zadanie,
Zagadki rozwiązanie,
Jej treść się tutaj pojawi
Gdy w Katedrze Św. Piotra i Pawła będziecie stali.

-To co? Jedziemy tam? -pytam i zakładam buty.Lepiej nie tracić czasu i mieć już to zadanie z głowy.A potem tylko zwiać z tego miasta, żeby przypadkiem nie natknąć się na tych dwóch gości.Muszą być teraz mega wkurzeni na nas.Nie dziwię się.Przez tą deskę Kacper pewnie nabił im niezłych guzów na głowie.
Nie jedziemy jakoś specjalnie daleko.Jakieś 20 minut? Katedra jest naprawdę duża i stara.Zbudowana w stylu gotyckim.Kiedy jechałam tutaj poczytałam sobie o niej troszkę w internecie.Budowaną ją przez 400 lat! Długo, prawda? W skrócie -robi wrażenie.
Otwieram książkę i sprawdzam, czy pojawiła się już zagadka.Pustka.Nic nowego. 
-Może mamy wejść do środka? -Kacper wzrusza ramionami i otwiera drzwi.Wnętrze jest ogromne.W oknach znajdują się kolorowe witraże.Sufit jest tak strasznie wysoko.Nie wiem dlaczego ale naprawdę onieśmiela mnie to miejsce.Otwieram książkę.

Dla każdego inna,
Ciężka do opisania,
Jedni mówią o niej: piękna,prawdziwa, wieczna.
Drudzy zaś:niepotrzebna,fałszywa,zmienna.
Mistrzyni kontrastu
Między bólem a ukojeniem,
Między radością a smutkiem.
Niewidzialna, lecz odczuwalna..

Mamy zagadkę! Świetnie, teraz wystarczy ją tylko rozwiązać, prawda?Myślę więc nad odpowiedzią.Kacper jest zajęty rozglądaniem się, pewnie jego też zamurowało z wrażenia to miejsce.No cóż, wygląda na to, że sama muszę znaleźć rozwiązanie.Siadam więc na jednym z krzeseł i czytam ponownie treść..
-Co ty tam mruczysz pod nosem? -pytam, bo nie usłyszałam o co chodziło Kacprowi.Widzę, że jego uwagę przykuła ściana, a dokładniej jakiś jej kawałeczek.Kurcze, chyba jego stan psychiczny już całkiem się pogorszył.
-Chodź tutaj. -odwraca się w moją stronę.Wstaję więc i podchodzę do tej ściany.Kolejny wierszyk!

Za ołtarzem stanąć musicie
Odpowiedzi na zagadkę udzielicie.
Jeśli dobrze rozwiążecie,
Znajdziecie się w ukrytym świecie.

-Czyli, że co? Nagle książka przeniosła swoje wierszyki na ścianę? -nie bardzo ogarniam o co w tym wszystkim chodzi.
-Najwyraźniej. -Kacper spogląda na mnie. -Znasz już odpowiedź? 
-Chyba tak. -nie jestem pewna ale wydaje mi się, że znam rozwiązanie.Jeśli się okaże prawidłowe, to czytając zagadkę jeszcze raz,człowiek powie, że była banalna.Stajemy więc oboje za ołtarzem.Matko, czuje się jakbym robiła coś zakazanego, coś za co ludzie powinni umierać.Kiedy tak panikuję dostrzegam kolejny króciutki wierszyk.To jakieś wierszykowe szaleństwo!

Przeczytaj treść zagadki i powiedz rozwiązanie
A znajdziesz się na leśnej polanie,
Wśród drzew i traw znajdziecie człowieka
On na was od wieków tam czeka.

Czytam więc jeszcze raz zagadkę.
-Dla każdego inna,
Ciężka do opisania,
Jedni mówią o niej: piękna,prawdziwa, wieczna.
Drudzy zaś:niepotrzebna,fałszywa,zmienna.
Mistrzyni kontrastu
Między bólem a ukojeniem,
Między radością a smutkiem.
Niewidzialna, lecz odczuwalna..MIŁOŚĆ. -i nogi uginają się pode mną.Spadam w przepaść,ogromną przepaść.Cholera!

Światło.Jasne promienie muskają mi twarz.Jest tak jasno..strasznie jasno.Otwieram oczy i widzę zieleń.Wszędzie kolor zielony.Leżę na jakiejś łące, a wokół mnie pełno drzew.Szukam wzrokiem Kacpra.Leży kilka metrów dalej.W ręce nadal trzymam książkę, otwieram ją ale jest pusta.Zero wierszyków,ani śladu zagadki -wszystkie strony są czyste.Ani jednej literki.Kompletnie nic!Słyszę jak Kacper pojękuje i podnosi się z ziemi.
-Co to kurwa było?! -otrzepuje się i poprawia włosy.Potem podchodzi do mnie i pomaga mi wstać.
-Musimy znaleźć kogoś. -mówię cicho.Sama nie wiem dlaczego. -Tak pisało na ołtarzu.
-Powodzenia. -Kacper pokazuje ręką drzewa.I ma rację.Jest ich tutaj pełno.Gdzie my go mamy niby znaleźć?
-Dzień dobry. -niemal wskakuję Kacprowi na ręce.Normalnie z ziemi wyszedł sobie gościu! Z ziemi! Jakby nigdy nic.Stoi przed nami jakiś facet.Na oko ma 40 lat.No może 45.Jego włosy są białe.Jak śnieg.Jest wysoki i dziwnie ubrany.Niczym w jakimś średniowieczu czy coś.Ja pierdziele, chyba mam zawał. -Zapraszam do środka. -mówi i bum..nie ma go!Normalnie zapadł się pod ziemie.Spoglądam na Kacpra.Jest w takim samym szoku co ja.Nie wiem ile tak staliśmy.Kilka minut?Aż w końcu Kacper chwycił mnie za rękę i ruszył w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał ten pan.I znowu nogi się pode mną ugięły. Tym razem nie spadałam tak długo. Właściwie to był bardzo szybki upadek..

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 11.

Jesteśmy w Troyes.Bardzo pięknym mieście we Francji.Mijaliśmy wiele gotyckich i renesansowych kościołów, niestety, nie mamy czasu na zwiedzanie.Miłe,przyjemne miejsce -tak bym je zdefiniowała.Dlaczego akurat tutaj, tego jeszcze nie wiemy.Co chwilę jedno z nas zagląda do książki, aby sprawdzić, czy pojawiło się w niej coś nowego.Jak na razie nic.Tak wiec, zameldowaliśmy się w hotelu i postanowiliśmy pójść coś zjeść.Idziemy pieszo, wydaje mi się, ze mamy już troszeczkę dość przemieszczania się autem.Ta podróż bywa męcząca, zdecydowanie najbardziej szkodzi Kacprowi, który nie chce, abym to ja prowadziła.Chociaż przez dzień.A co ciekawsze jego jedyny argument brzmi tak: "Nie jestem pijany i głupi."Czy trzeba być pijanym i głupim, kiedy daje się dziewczynie prowadzić auto?Faceci..Niby prymitywne istoty, a jak bardzo momentami irytujące. Zajęliśmy stolik na świeżym powietrzu.Jest ciepło, chociaż zbliża się powoli zima.W tym roku, Boże Narodzenie spędzę z dala od domu, rodziny.Boli mnie to, ze tak bardzo ich zraniłam tym wyjazdem.Mam nadzieję, że jeśli wrócę kiedyś do domu, wybaczą mi. Taaa... jeśli wrócę.Zamówiliśmy jakieś losowe dania z menu.Ostatnio najczęściej tak robimy.Nie wiemy za bardzo, co oznaczają te nazwy, więc nie będziemy zgrywać nie wiadomo jakich konsumentów.Dołączyliśmy do zamówienia dwie kawy.
-Dziwne, ze jeszcze nie ma nic nowego.. -mówię przeglądając książkę.
-Ciekawe jak ona się aktywuje. -Kacper przesunął stojącego na stoliku tulipana w wazonie, tak aby miał lepszy widok.
-Magia. -odpowiadam. -To wszystko jest dla mnie magią.Czymś niewyobrażalnym.
-Yhymm..-Kacper mruknął coś pod nosem.Ewidentnie za moimi plecami znajdowało się coś interesującego. Zamierzałam się odwrócić, chciałam zobaczyć co go tak zaciekawiło, ale chwycił mnie za rękę. -Nie.Nie odwracaj się. 
-O co chodzi? -spytałam.Nie odwróciłam się.
-Dwóch kolesi.Siedzą na ławce i co chwilę się tutaj gapią.
-Może na te dziewczyny przy stoliku obok? -kiwnęłam głową w stronę dwóch nastolatek.Wyglądały na 15, może 16 lat.Piły coś z filiżanek i rozmawiały, żywo gestykulując i śmiejąc się. 
-Może.. -Kacper wzruszył ramionami.Kelnerka przyniosła nam właśnie kawę.Na nasze dania będziemy musieli pewnie jeszcze trochę poczekać. Wzięłam mały łyk.Bardzo dobra, taka.. delikatna, następnie znowu kartkowałam książkę.I jest.
-Mam! -niemal wykrzyknęłam, kiedy zauważyłam nowy wierszyk.
-Czytaj. -Kacper zabrał sie za picie swojej kawy.


Uważaj na nogi,
Nogi was gonią,
Uważaj na uszy,
Uszy was słyszą,
Uważaj na oczy,
Oczy was widzą,
Nie zważaj na prawo,
Uciekaj co tchu,
Nie mogą was złapać.
Nie teraz, nie tu.

-Cholera! -krzyknęłam.Oczy wszystkich zwróciły się w moja stronę.Nawet Kacper patrzył na mnie, jakbym była wariatką.Odwróciłam się gwałtownie.Faceci, którzy jeszcze przed chwilą siedzieli na ławce, teraz szli w naszą stronę. -Gonią nas! Musimy zwiewać! -Kacper wstał i chwycił mnie za rękę, powoli zmierzaliśmy przed siebie.Odwróciłam się, już nie szli, biegli.Kurde! Zaczęłam panikować ale Kacper wydawał się zadziwiająco spokojny. Przynajmniej tak mi się wydawało.Ruszył w boczną uliczkę.Troszkę węższą i ciemniejszą ale nadal bardzo ładną.I zaczął uciekać, biegł trzymając mnie za rękę.
-Szybko.. -wypalił. -Musimy ich zgubić. -przyśpieszył i znowu skręcił w jakąś uliczkę.Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam.Niestety, godziny siedzenia w samochodzie dały się we znaki i już po kilku minutach ciężko oddychałam.A Kacper znowu gdzieś skręcił.Za chwile sami się zgubimy w tym mieście! Obejrzałam się za siebie.Nie widziałam nikogo.Kilka przechodniów rzuciło nam bardzo dziwne spojrzenie.Uśmiechnęłam się grzecznie. "My tylko joggingujemy" -pomyślałam.Tak, joggingujemy w dżinsach i trampkach.Na pewno, też tak im się wydaje.Kacper zatrzymał się za ścianą jednego z budynków.Oddychał szybko, mi brakowało powietrza.
-Już? -spytał po chwili. -Możemy biec dalej? -związałam swoje włosy w kucyk.Jak to dobrze, że wzięłam ze sobą frotkę do włosów.Było mi strasznie gorąco.Kiwnęłam głową zgadzając się.Nie miałam siły by odpowiedzieć.Kacper znowu chwycił mnie za rękę i ruszył przed siebie.Zauważyłam, że robimy kółko.On chce wrócić do hotelu!Tylko, co, jeśli oni wiedzą, gdzie chwilowo mieszkamy? Zatrzymałam się gwałtownie i wyszarpałam rękę Kacprowi. 
-Co jest? -zatrzymał się kilka metrów dalej. Wzięłam głęboki oddech.Nie byłam pewna, czy uda mi się coś powiedzieć.
-A co .. -wydyszałam. -jeśli oni wiedzą... - i znowu wdech i wydech. -gdzie mieszkamy? -chyba nie spodziewał się tego pytania.Nie brał takiej możliwości pod uwagę.Może oni nas wcale nie ścigają.Może czekają sobie teraz spokojnie pod naszym hotelem? To by było mądre posunięcie z ich strony...i bardzo niekorzystne dla nas.
-Musimy to sprawdzić.. -Kacper odpowiedział mi dopiero po chwili.Nie biegliśmy już tak zawzięcie jak przedtem, chociaż jak dla mnie, nie była to wielka różnica.Znaleźliśmy się za boczną ścianą hotelu.Wyglądnęliśmy powoli zza ściany, w celu sprawdzenia, czy dwójka facetów kręci się gdzieś przy wejściu.I faktycznie, stali tam.Co za pech!
-Kurwa.. -Kacper uderzył pięścią w ścianę.Szukałam jakiejś podpowiedzi w książce ale nic nie znalazłam. Chociaż... chwilka.
-Nie zważaj na prawo. -wyszeptałam.O co tutaj chodzi?
-Co.. mamy ich zabić? -Kacper przeczesał dłonią włosy, które były gdzieniegdzie mokre od potu.Ciekawe, jak moje wyglądają...Nie, nie chcę tego wiedzieć  i to chyba nie najlepszy moment na takie problemy, mamy teraz znacznie większe..
-Nie. Nie zabić. -na pewno nie o to chodziło.Zabić kogoś? Czy ja jestem zdolna do takich rzeczy?Zrobiło mi się zimno na samą myśl takiego obrotu sprawy.Karolina użyj mózgu. Jakiś plan by nam się przydał..
-Dlaczego akurat zaparkowałem nasze auto tuż przy wejściu? -Kacper chodził tam i z powrotem.Mówił sam do siebie. -No ale gdzie go miałem postawić? -Rozglądnął się. Świetnie, on sam sobie dopowiadał na pytania!Wariat!Razem z potem musiał się także uwolnić jego rozum. Wyglądnęłam powoli zza ściany...
-Nie ma ich! -wypaliłam.Kacper stanął obok mnie i także się wychylił.
-Dziwne.. -powiedział.
-Oj. Bardzo dziwne. -Odwróciliśmy się.Faceci stali i patrzyli na nas dziwnie się przy tym uśmiechając.Jeśli można to nazwać uśmiechem. Kurcze, musieli iść naokoło budynku.Razem ruszyli w naszą stronę.Kacper od razu rzucił się na tego, który znajdował się najbliżej.Drugi gościu szedł dalej w moją stronę.Był wysoki,zdecydowanie wyższy ode mnie i bardzo umięśniony.Niczym jakiś bramkarz przy dyskotekach.Jego prawą rękę zdobiły tatuaże.No i był łysy.Nie miał ani jednego włosa na głowie.Tak właśnie wyobrażałam sobie człowieka, który kogoś zabił, odsiedział wyrok w więzieniu i wyszedł na wolność, jednym słowem -przestępcę.Rozglądałam się w poszukiwaniu czegoś co mogłoby mi pomóc, ale nic nie znalazłam.Facet pchnął mnie na ścianę i przytrzymał.Nie czułam ziemi pod stopami, za to bardzo dobrze jego wstrętny oddech.
-Książka laleczko.. -powiedział.Jego głos był chropowaty, oschły. -Oddawaj książkę a nic wam się nie stanie.
-Chyba śnisz.. -nie wiem, dlaczego to powiedziałam.Nie udawaj super-bohaterki, nie jesteś nią.
-Ej..Nieładnie tak.Może gdybyście poprosili to byśmy wam ją dali? -Kacper stał z kawałkiem jakiejś deski w ręce.Facet, z którym się przed chwila bił leżał nieprzytomny na ziemi.Koleś numer dwa zaczął mnie dusić.Nie mogłam oddychać.I w panice kopnęłam go, prosto w krocze.Puścił mnie, a wtedy Kacper uderzył go w głowę deską.
-Wszystko w porządku? -pomógł mi wstać.Kręciło mi się w głowie. -Chodź.Do samochodu.Musimy znaleźć nowy hotel.. -i znowu trzymał mnie za rękę i biegł w stronę auta.Nie czułam nóg.Nie wiedziałam co się dzieje.Po chwili siedzieliśmy już w aucie.Kacper ruszył z piskiem opon.
-Nie zważaj na prawo.Chyba chodziło o to, że nie zapłaciliśmy za kawę... -wyszeptałam.O nie, świat zaczął mi wirować przed oczami. Kacper zatrzymał się na światłach, a ja w tym samym momencie zwymiotowałam.
-Cholera.. -słyszałam jak przeklina pod nosem, ale byłam już daleko, aby odpowiedzieć..Zemdlałam.

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 10.

Dom starszej pani zapiera dech w piersiach. W korytarzu znajdują się dwie gabloty ze szklanymi drzwiami, w środku stoją porcelanowe zastawy i figurki, człowiek może spokojnie przeglądać się w nich niczym w lustrze.Podłoga z drewnianych ciemnych paneli również lśni.Po prawej stronie znajdują się masywne schody, mam wrażenie jakby prowadziły do naprawdę tajemniczych komnat.W salonie znajduje się duża skórzana sofa i dwa też całkiem spore fotele.Cała prawa ściana jest z półek na książki, których jest tutaj mnóstwo.Wielki jasny dywan to kontrast do ciemnych paneli.Mam wrażenie jakbym była w muzeum.Wszystko tutaj jest naprawdę stare ale utrzymane w idealnym stanie.Dom z zewnątrz wydawał się malutki, wewnątrz jest niczym pałac.
-Proszę usiądźcie. -Starsza pani kieruje nas w stronę sofy, na której wraz z Kacprem siadamy. -Zrobię wam herbatkę. -Nie zdążyliśmy zaprotestować, a już jej nie było.Rozglądam sie po pokoju.To naprawdę niesamowite firanki w oknach wyglądają na bardzo delikatne, zasłony zaś przeciwnie wydają się ciężkie.Spoglądam na Kacpra.Patrzy się na półki z książkami. Pewnie zastanawia się czy one wszystkie też prowadzą do jakichś ukrytych miast.
-Wczoraj upiekłam ciasto.Chyba się was spodziewałam. -Starsza pani wraca z tacą, na której znajdują się trzy filiżanki, dzbanek i talerz z kawałkami placka, który wygląda smakowicie.Kiedy kończy nalewać każdemu z nas herbatę siada na fotelu naprzeciwko nas.Zapada cisza.Czuję jakby to była cisza przed burzą. Nie chcę aby to Kacper prowadził rozmowę, więc sama zaczynam.
-Wie Pani.. -biorę głęboki oddech.Kurcze, może lepiej by było gdyby to jednak Kacper zaczął. Spoglądam na niego.Jego mina wyraźnie mówi:"Zaczęłaś to skończ". -Znaleźliśmy w książce pewien wierszyk.
-Wiem. -Staruszka mi przerywa. -Moje dziecko, domyślam się, że go znaleźliście i rozwiązaliście zagadkę.Inaczej nie trafilibyście tutaj. -Patrzy na nas takim wzrokiem, że mam ochotę zapaść się w tą sofę.
-Problem w tym.. -Głos zabiera Kacper. -My nie wiemy o co chodzi w tym wszystkim.A no i jeszcze...Wie pani, kiedyś nas było 5.Chcielibyśmy odzyskać kolegów i jeśli to możliwe zapomnieć o tym całym mieście i książce.
-Obawiam się, ze to nie jest możliwe.Nie przez przypadek zostaliście sami we dwójkę.To wy musicie znaleźć klucz.Wasi przyjaciele są cali i zdrowi.
-A niby skąd pani to wie? -Kacper wyprostował się.Chyba zaczyna się denerwować..
-Młodzieńcze ja tą książkę napisałam. Ja wiem co się wydarzy.
-To znaczy, ze pani tak jakby zna naszą przyszłość?
-Tak.Wiedziałam, ze jesteście w pobliżu.Mam swoich prywatnych szpiegów.
-Chodzi pani o tych detektywów, którzy cały czas siedzą nam na ogonie?
-To nie są detektywi. -Staruszka spojrzała na nasze filiżanki. -Dlaczego nie pijecie mojej herbaty? Napijcie się i zjedzcie chociaż kawałek ciasta.. -Kiedy to powiedziała to już całkowicie straciłam apetyt na ten placek.Od początku wydaje się dziwna ale teraz zaczynam się jej bać.Kacper chyba się nie wystraszył.Wziął do ręki filiżankę i napił się. Następnie zjadł kawałek ciasta.
-Zrób to co ci każe bo inaczej się nic nie dowiemy. -Szepnął mi do ucha.Nie mam wyjścia.Niepewnie upiłam herbatę.Hmm.. owocowa.Naprawdę dobra.Placek też mi smakował.Drożdżowy ze śliwkami.Pyszotka.
-A więc kontynuując...-Staruszka oparła się na fotelu i złożyła razem dłonie, które następnie oparła o swój brzuch. -Macie ze sobą księgę? 
-Tak.. -Kacper wyciąga z kieszeni w wewnętrznej stronie kurtki książkę.
-Przeczytaj nowy wierszyk. -Staruszka posyła mu serdeczny uśmiech. Zaraz, kolejny wierszyk? Co? Kacper unosi ze zdziwienia brwi i kartkuje księgę, kiedy nagle zatrzymuje się.Widać, że jest w lekkim szoku.Spoglądam mu przez ramię na otartą stronę.O kurwa! Nowy wierszyk!

Z piątki tylko dwójka zostanie.
Dwójka tych co największe siać będą zamieszanie.
To ich strzec się powinni  Drummondorzy.
Dwójka zwykłych ludzi, ze zwykłego świata, zejdzie na dół,
W otchłań Aida.Znajdą klucz i bramę otworzą.
Wygnanych do domu sprowadzą.
Już zawsze będzie jak było.
Jak gdyby nic złego się nie wydarzyło.
Wybrani-tak będą o nich mówić.
Księga bowiem to tylko podpowiedzi.
Cała moc w tej dwójce siedzi.
Ona czeka na właściwy moment.
Bowiem kiedy wyjdzie,
Z Aida nic nie pozostanie.
Zło zakończy swój żywot w  Tremaine.
A Wybrani odwiedzą inne krainy.

-To wy jesteście tą dwójką.To w waszych rękach jest teraz nasze miasto - Tremaine.
-A o co chodzi z tym całym Aidem? -pytam niepewnie.Mój mózg, który jest w szoku odkąd dowiedziałam się w hotelu, ze to nie jest zwykła podróż z banalnymi przygodami, tylko ucieczka ze skradziona książką ale teraz, to wydaje mi się, ze jest totalnie sparaliżowany.Zupełnie nie wiem co się dzieje.Co jak co ale takich przygód to się nie spodziewałam..
-To przywódca Drummondorów. To oni mnie wygnali z miasta, gdy tylko dowiedzieli się, że piszę tę książkę.Teraz, kiedy pojawiła się wasza 5 i ukradła ją z muzeum, zaczęli się bać.To nie detektywi was ścigają, to są słudzy Aida.Porwali waszych kolegów.. -W tym miejscu staruszka zaśmiała się cicho. -Głupcy nawet nie wiedzieli, ze porywając waszych przyjaciół ułatwiają wam zadanie.Nie martwcie się.Wasi koledzy sobie poradzą.Wy macie jednak mnóstwo pracy przed sobą.Moi ludzie jak na razie próbują powstrzymać sługusów Aida.Tak abyście spokojnie mogli wyjechać do następnego punktu podróży.Nie wiem jednak jak długo mogą tak grać z nimi na czas.Została was dwójka, dwójka Wybranych. Musicie jak najszybciej znaleźć ten klucz.
-Nie może nam pani powiedzieć, gdzie on jest? Pisała pani tę książkę, więc musi Pani wiedzieć kolejne wierszyki i zagadki.. -Kacper i ta jego dedukcja.Trzeba przyznać, że bardzo trafiona.
-To nie takie proste.Kiedy jeździcie do kolejnych miejsc wasza moc rośnie.Kiedy rozwiązujecie zagadki powoli ja kontrolujecie.Gdybym wam powiedziała teraz gdzie jest klucz, to wszyscy byśmy zginęli.Nie mogę tego zrobić.Sami musicie się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem.Musicie zacząć żyć, nie istnieć... -I znowu zapadła cisza.Z nerwów zaczęłam się śmiać.Jakie to wszystko jest powalone.Magiczna moc? Serio? No ale skoro jest tajemnicze miasto, księga z pojawiającymi się wierszykami, to przecież magia jest żadną niespodzianką. Może spotkamy gdzieś jednorożca? Albo elfy.Ooo to by było coś.Zobaczyć Legolasa -moje marzenie odkąd skończyłam 7 lat i oglądnęłam Władcę Pierścieni.
-Musimy już iść. -Kacper wstaje z sofy i wychodzi z salonu.Robi mi się głupio z powodu jego zachowania, chociaż się mu nie dziwię.Jest pewnie w szoku.Wstaję z sofy i uśmiecham się miło do Starszej Pani.
-Dziękuję bardzo. -mówię grzecznie. -Pomogła nam Pani.
-Oj dziecko. -Staruszka wstaje z fotela i podchodzi do mnie. -Mam na imię Ailla. 


 Kiedy wracamy z powrotem w stronę warsztatu, w którym jest nasz samochód nic nie mówimy.Nie patrzymy się nawet na siebie.Próbujemy chyba w jakiś sposób pogodzić się z tym, że już prawdopodobnie nigdy nie będzie, jak dawniej.I to boli.Bardzo boli.Wiem, że sami tego chcieliśmy, sami się w to wpakowaliśmy ruszając w tę podróż, ale prawda jest taka, że nie żałujemy tego.Ani ja, ani Kacper, nie żałujemy tego, że zdecydowaliśmy się na coś, czego chcieliśmy.Chcieliśmy przygody, lepszego życia.I może to jest to.Może tak jest dla nas lepiej.
W warsztacie dowiedzieliśmy się, że nasze auto jest już naprawione i może spokojnie jechać dalej.
-To co, kontynuujemy wycieczkę? -Kacper spogląda na mnie i widzę w jego oczach coś nowego.To nie jest nadzieja, ani radość - to strach.On się boi, tak samo jak ja.Boimy się, że nasze przeznaczenie okaże się tak naprawdę naszą zgubą, przekleństwem...

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 9.

 Spędziliśmy w hotelu jeszcze trzy dni i ruszyliśmy w drogę..Podczas gdy Kacper skupiał się na prowadzeniu samochodu ja przeglądałam książkę..

 Jest pewien domek,
A wokół niego płotek,
Płotek jest biały,
Trawnik zielony,
Bardzo równiutko zawsze przystrzyżony,
Mieszka w nim Pani,
Pani niezwykła,
Co kiedyś w tym mieście żyła,
Pióro w ręce trzymała,
I pisała,
Pisała pięknie,
Dostojnie,
Lecz nie dla wszystkich wygodnie,
Wygnana z miasta,
Za prawdę w słowie,
Za prawdę piórem pisaną na kartce,
Opuszczając swoje ziemie,
I żegnając się z rodziną,
Wzięła coś ze sobą,
Jedna rzecz,
Kilka kartek,
Mnóstwo słów,
Ruszyła w świat trzymając w ręce,
W ręce trzymając prawdę całą,
Dziś tą prawdę trzymasz ty,
Znajdziesz domek,
Biały płotek,
Zielony trawniczek,
Aby to zrobić,
Podpowiedź masz jedną,
Skowronek pięknie śpiewa,
Niosą tę pieśń kwiaty,
Kwiaty niebu śpiewają,
A na niebie gwiazdy słuchają..

Czytam ten wierszyk chyba po raz setny.Coś jest nie tak.. Wydaje mi się, że wcześniej go nie było, ale to przecież niemożliwe.Czytam go jeszcze raz.Kurcze, no przecież nie było go wcześniej! 
-Kacper.. -jestem już tak bardzo zagubiona, że muszę sięgnąć porady. -Przeczytam ci coś..
-Co zrobisz? -chłopak ścisza radio i spogląda na mnie.
-Przeczytam ci wierszyk -mówię spokojnie. -Wydaje mi się, że wcześniej go nie było w tej książce.. -widzę, że jego usta już się otwierają aby coś powiedzieć, więc szybko zaczynam czytać.Kiedy kończę widzę, że wzrok ma z powrotem utkwiony na asfalcie przed nami.
-I co? To już? -pyta po chwili.
-Tak. I co kojarzysz go czy nie?
-Nie kojarzę.. ale to przecież niemożliwe żeby nam ktoś dopisał w książce wierszyk.. -Kacper przewraca oczami.
-No ja też tak myślałam..Tylko skąd on się tutaj znalazł?
-Nie wiem..Może jak czytaliśmy książkę to nam ta strona akurat się sklejała z inną? -Opieram się wygodniej na siedzeniu.Teoria Kacpra jest logiczna ale z drugiej strony czytać kilkaset razy książkę i nie zauważyć sklejonej kartki? Tylko, jeśli faktycznie nie było tutaj tego wierszyka to jak on się teraz w niej znalazł? Moje rozmyślenia przerywa nagłe zatrzymanie samochodu.Dlaczego nie jedziemy?
-Stało się coś? -pytam i dopiero teraz zauważam policjanta przy szybie naszego samochodu.Przekroczyliśmy prędkość? Słucham rozmowy Kacpra z policjantem ale oczywiście nic z niej nie rozumiem.Mogłam sobie kupić słownik z rozmówkami.Tylko, że zaś musiałabym w nim szukać co chwilę słów i zanim zrozumiałabym choć trochę rozmowy, ta pewnie by się już skończyła. Wolę siedzieć i czekać aż Kacper mi wszystko wyjaśni.
-Musimy wracać do miasta.. -Kacper odwraca się do mnie, kiedy pan władza odchodzi.
-Dlaczego? -o kurcze..złapali nas? Przecież wtedy to chyba by nas od razu aresztowali, nie?
-Nie działa nam tylne światło. Musimy je naprawić..
-To nie zauważyłeś tego wcześniej? 
-No właśnie nie.Sprawdzałem wszystko przed naszym wyjazdem i jeszcze wtedy działało światło. -kurcze, nigdy wcześniej nam się to nie zdarzyło.Zawracamy więc i kierujemy się z powrotem do Dieuze. Rozglądam się i nie widzę nigdzie radiowozu.Tak szybko odjechali? Dziwne.Sięgam jeszcze raz do książki.Coś jest w tym wierszyku...
-Kacper..
-Co znowu? -wiem, że jest zdenerwowany.Tracimy czas przez głupie światła.
-Tutaj pisze, że powinniśmy znaleźć biały domek..
-Jaki domek? Po co go mamy szukać? 
-No tutaj tak pisze.. 
-A niby jak ty zamierzasz znaleźć biały domek? Wiesz, może nie jestem geniuszem ale tych domków białych to pewnie jest dużo..
-No tutaj jest podpowiedź dla nas.. -szybko czytam drugi raz wierszyk.
-I rozumiesz coś z tej podpowiedzi? -Kacper wyraźnie ze mnie drwi.No ale ma rację.Przecież nic nie wiadomo z tego.Do końca naszego powrotu do miasta nie odzywam się już..


Podczas gdy Kacper odwiedził warsztat w celu naprawy świateł ja postanowiłam udać się do sklepu po zakup słownika i jedzenia.
Chodzę po sklepie i wkładam do wózka bułki,banany itp. Podchodzę to kasy i mam szczęście, ekspedientka mówi po angielsku.Płacę więc za zakupy kradzioną kartą kredytową, którą dał mi Kacper i wychodzę ze sklepu.Jak gdyby nigdy nic.Kurcze, ale ze mnie przestępca. Zaczynam się śmiać sama z siebie.Wyjmuję słownik i przeglądam jego zawartość..
Nie wiem dlaczego ale zaczynam szukać pojedynczych słów z języka francuskiego i doznaję olśnienia.Biegnę jak głupia do warsztatu samochodowego.Chyba odkryłam zagadkę!


-Co się stało? -Kacper jest wyraźnie zaniepokojony.Ledwo łapię oddech.Dawno nie biegałam więc bardzo łatwo się zmęczyłam tym krótkim dystansem..
-Kacper -sapię -Chyba wiem o co chodzi w tym wierszyku. 
-Poczekaj. -Kacper bierze ode mnie siatkę z zakupami i wkłada ją na tylne siedzenia. -Pójdziemy na kawę do kawiarni.Musimy i tak czekać godzinę zanim nam to naprawią. Wtedy mi wszystko opowiesz.
-Okej..

Mój oddech uspokoił się dopiero wtedy, kiedy usiedliśmy na krzesłach w kawiarni.Zdecydowanie muszę zacząć ćwiczyć.Tylko jak? W samochodzie?
-No to mów.. -Kacper jest wyraźnie zaciekawiony tym co mam zamiar mu powiedzieć.
-Po pierwsze jesteśmy kretynami.
-To już wiemy od ostatniej nocy z winem.. -kelnerka przynosi nam dwie latte. 
-Po drugie dzięki mojemu genialnemu mózgowi udało mi się rozwiązać zagadkę..Przeglądając słownik trafiałam na pojedyncze słowa..Mianowicie kwiaty, gwiazdy itp. 
-Przejdź do sedna Karolina.. -Kacper bierze łyk kawy.
-Skowronek po francusku to alouette. Zatrzymaliśmy się w restauracji o tej nazwie, pamiętasz? Gwiazdy czyli étoile  i kwiatki - fleurs, były w nazwie naszego hotelu, do którego pojechaliśmy zaraz po zjedzeniu. "Skowronek pięknie śpiewa,Niosą tę pieśń kwiaty,Kwiaty niebu śpiewają,A na niebie gwiazdy słuchają.." - to są nazwy miejsc w których byliśmy. Po kolei: skowronek,kwiatki i gwiazdy.Ten dom musi się znajdować gdzieś pomiędzy nimi.. -ostatnie zdanie niemal wykrzykuję z zadowolenia.Kacper jeszcze przez chwilę myśli nad moimi słowami, po czym uśmiecha się szeroko.
-Karolina, jesteś Sherlockiem normalnie! -zaczyna pić latte jak opętany.
-Co ty robisz? 
-No nie mamy czasu.Idziemy szukać tego domu nie? 
-Teraz?
-No przecież mamy godzinę wolną.Znajdziemy domek i starszą panią, która mieszkała w tym mieście,którego szukamy. -Odstawia pustą szklankę i wstaje z krzesła.Kurcze, to nie fair.Ja nie zdążyłam wypić swojej! Nie robię jednak awantury i także wstaję.Nie ma na co czekać -pora znaleźć domek i staruszkę!


-To chyba ten. -mówię stojąc pod małym białym domkiem.Opis się zgadza, jest biały dom, jest biały płotek i jest trawa, czy przystrzyżona idealnie nie powiem, bo nie mam linijki żeby sprawdzić..
-To wchodzimy. -Kacper otwiera furtkę i wchodzi do ogródka.Idę zaraz za nim. Stukamy w drzwi, ponieważ nie możemy znaleźć dzwonka.Mijają jakieś dwie minuty nim drzwi się otwierają.
-Kto tam? -nie wiem czy przez przeczytanie kilku słów w słowniku nauczyłam się francuskiego, ale rozumiem mowę tej pani.To znaczy, nie wiem czy to pani, ponieważ drzwi się uchyliły i widzę tylko wystające z nich siwe włosy.Biedna staruszka pewnie boi się nam otworzyć.
-Dzień dobry -Kacper zabiera głos. -Przyszliśmy do pani w sprawie książki.
-Jakiej książki? 
-Tej, którą pani napisała a potem wzięła ze sobą, kiedy wygnali panią z tajemniczego miasta.. -Chwila ciszy.Drzwi zamykają się.Super.To chyba nie ten dom..Jednak po chwili stoi przed nami staruszka.Wygląda jak bardzo miła babcia.Jest niskiego wzrostu, ma siwe loczki na głowie i okulary na nosie.
-Szedł ktoś za wami? -pyta cicho.
-Nie.Nikogo nie widzieliśmy.. -Kacper rozgląda się wokół.
-To dobrze.Wchodźcie do środka.. -Tak też robimy..